Co dla nas było ostatnim tygodniem wakacji, dla polityków było pierwszym tygodniem reszty ich politycznego życia. Główni rywale zachowywali się jak bokserzy na początku meczu zakontraktowanego na kilkanaście rund. Nie znają się dobrze, nie wiedzą, na co stać tak ich, jak i rywala. Przed walką dużo mówili, prowokując się nawzajem i dostarczając materiału szukającym sensacji mediom. Teraz ostrożnie wymieniają pierwsze ciosy. Opukują się, sprawdzając siły swoje i przeciwnika. Nie łudźmy się. Na razie nic się nie wydarzy. Nikt nie zaryzykuje próby nokautu z obawy, żeby samemu nie znaleźć się na deskach.
Więcej inicjatywy zdaje się przejawiać Nawrocki, jednak niekoniecznie z korzyścią dla siebie. Jego problemem jest dość schematyczne działanie. Wyprowadza długie serie bardzo podobnych ciosów. Jak weto, to zaraz jedno po drugim. Niektóre z nich oprócz tego, że są na dłuższą metę szkodliwe i złe dla Polski, mogłyby stanowić celne strzały przyciągające uwagę prawicowego elektoratu. Tak było np. w przypadku ustaw w sprawie pomocy Ukraińcom czy w sprawie budowy wiatraków. Jednak kiedy weta dotyczą spraw tak różnych, jak ustawa o zapasach ropy i gazu, nowelizacja prawa o środkach ochrony roślin czy lex Kamilek powstaje wrażenie, że głowa państwa bez czytania wetuje wszystko, co trafia na prezydenckie biurko.
Komentatorzy polityczni zmieniają się w rachmistrzów skrupulatnych, którzy siedzą w statystykach i robią zestawienia. Lech Kaczyński w niecałe pięć lat zawetował 18 ustaw. Andrzej Duda o jedną więcej, ale w trakcie dwóch kadencji. Najwięcej, bo aż 38 ustaw zawetował Aleksander Kwaśniewski, ale po instrument weta najczęściej sięgał Lech Wałęsa.