Nie mogę pojąć tego człowieka – sąsiadka wskazała na dach sąsiada, gdzie montowano instalację fotowoltaiczną.
– A co w nim tajemniczego?
– Spotkałam go u Jacka. Nawet gazu już nie chce, tylko prąd z czystego źródła.
– No to chyba dobrze – nie rozumiałem.
– Ale jest przeciw wiatrakom, Zielonemu Ładowi i za węglem. No i głosował sam pan wie na kogo. Dla niego czarne nie jest czarne! – wykrzyknęła ostatnie zdanie.
– Myślę, że tak jak pani, i on ma swój rozum, tylko jest ostrożniejszy w jego publicznym używaniu.
– Jak tu pozostać przy zdrowych zmysłach, kiedy to samo jest inne dla każdego? – zakończyła fundamentalnie.
Mam się za pozytywistę i anzelmistę (od Anzelma z Canterbury), co się objawia poprzez moją wiarę w dobroczynną rolę wiedzy i edukacji oraz że wiara ta potrzebuje rozumu. Rozumu wspólnego. Powstaje on wówczas, gdy możliwie duża liczba ludzi czyni publiczny użytek z rozumu osobistego, którym posługuje się na co dzień, aby ogarniać własne życie; nawigując skutecznie w galaktyce codzienności, żeby na koniec dnia dać umysł do podładowania, przełączając go w tryb snu.
Chwila przed zaśnięciem to dobry moment na zdanie sobie sprawy z cudu wspólnego rozumu, który utrzymał tysiące mijanych kierowców po właściwej stronie drogi; wymienił moją pracę na bankowe algorytmy, za które pan Krzyś dał mi żółty i biały ser; zwrócił nam nasze dzieci powierzone na wiele godzin obcym ludziom. Niepoliczone drobne i poważne interakcje społeczne opierają się na fundamencie wspólnej racjonalności, która czyni ten świat jednym i wspólnym. Czemu w to zwątpiliśmy, uznając, że łączą nas wyłącznie różnice, konflikty, wrogie emocje? Czyżbyśmy stracili wiarę w nasz wspólny rozum, choć nadal z powodzeniem się nim posługujemy?