Za przechyleniem social mediów w prawo nie stoją żadne algorytmy ani vox populi, tylko światopogląd ich szefów i właścicieli. Facebook co jakiś czas z okazji okrągłej rocznicy przypomina nam, o czym pisaliśmy rok, pięć czy dziesięć lat temu. W zeszłym tygodniu dzięki temu mechanizmowi uświadomiłem sobie, że prawicowa nagonka na uchodźców ma właśnie równe 10 lat. Nagle zalały nas fale artykułów o tym, co ci uchodźcy strasznego wyprawiają.
We wrześniu 2015 r. wielką gwiazdą polskiego internetu stał się pewien bloger podróżniczy, który opublikował wstrząsającą relację o sytuacji „na granicy Włoch i Austrii”, gdzie „na własne oczy widział ogromne zastępy imigrantów”. Widział, „jak otoczyli samochód starszej Włoszki, wyciągnęli ją za włosy z samochodu i chcieli tym samochodem odjechać. Autokar, w którym się znajdowałem z grupą, próbowano rozhuśtać. Rzucano w nas gównem, walili w drzwi, żeby je kierowca otworzył, pluli na szybę...” – pisał.
Jego wpis zrobił 10 lat temu furorę, bo obfitował w malownicze szczegóły fabularne. Te szczegóły sprawiły jednak, że łatwo było podważyć prawdziwość tej relacji. Jak to się stało, że nie odezwał się żaden inny świadek? Autostradowe przejścia graniczne między Włochami a Austrią są dwa, na obu są kamery – jak to się stało, że żadna tego nie zarejestrowała?
Bloger początkowo bronił się i zmieniał wersje, ale w końcu zamilkł. Wszystkie jego wpisy zniknęły, chociaż bez trudu można wygooglać ich kopie w prawicowych mediach, które to bezrefleksyjnie przekleiły (cytaty w niniejszym felietonie pochodzą z serwisu wpolityce.pl).
Zawód influencera – osoby żyjącej z publikowania treści w mediach społecznościowych – w 2015 r. był jeszcze w powijakach. Co sprytniejsi zauważyli jednak już wtedy, że polityczny wiatr w tych mediach wieje w jednym kierunku.