Państwo z lukru i tektury
Państwo z lukru i tektury. Gen. Tomasz Drewniak demaskuje kłamstwa o polskiej obronności
JULIUSZ ĆWIELUCH: Pan był z tych, którzy po ataku dronów polecieli do bankomatu, czy z tych, którzy pojechali na stację benzynową zatankować do pełna?
TOMASZ DREWNIAK: Ja byłem z tych, którzy poszli sobie zrobić herbatę. Włączyłem telewizor. A nawet w nim wystąpiłem. Ciągle teraz występuję. Trochę już nawet straciłem kontrolę, dla której stacji się wypowiadam.
A nie powinien pan być wtedy w jakimś bunkrze i tam się produkować? Zdaje się, że jest pan społecznym doradcą ministra obrony narodowej.
Rzeczywiście jestem takim doradcą. Ale – jak pan zauważył – społecznym, czyli jak mnie pytają, to odpowiadam. Ostatni raz pytali mnie bodajże w kwietniu. Ale proszę mnie nie prosić o szczegóły ani komentarz do tej sytuacji, bo jednak obowiązuje mnie lojalność.
To wróćmy do tej stacji benzynowej. Kiedy pan zacznie tankować do pełna i jeszcze brać na zapas?
Jak pójdzie atak na Łotwę i Estonię. Tylko że wtedy to będzie za minutę dwunasta.
A dlaczego na te kraje najpierw, a nie na Polskę?
Geografii nie oszukasz. Na dziś uderzenie na Polskę może pójść jedynie przez Białoruś. Czyli będą mieli do dyspozycji właściwie jedną linię kolejową Moskwa–Smoleńsk–Mińsk Białoruski–Brześć i jedną autostradę, która biegnie niemal dokładnie obok tej linii kolejowej. Po bokach są błota, słabe drogi, logistyczny koszmar. Przy ataku, który wymagałby minimum 300-tysięcznej armii, taka koncentracja wojska w jednym miejscu to byłoby samobójstwo. Na dodatek logistyka byłaby koszmarem, bo jak pierwsze jednostki będą się meldować w Brześciu, to ostatnie ciągle będą maszerować po placu Czerwonym, taka to niewydolna linia.
Skoro spartolili atak na Ukrainę…
W 1993 r.