Farewell, panie Szymonie. Hołownia znika z polityki, następna będzie jego partia. Co z rządem?
„Tak daleko, tak blisko” – ten tytuł filmu Wima Wendersa najlepiej opisuje przygodę Szymona Hołowni z polityką. Marzył o prezydenturze, ale dwa razy przegrał. Chciał mieć decydujący wpływ na to, jak będzie wyglądała Polska, ale z trzydziestoma posłami na sejmowym pokładzie musiał się pogodzić z rolą mniejszego partnera w różnorodnej, rozrywanej sprzecznymi interesami koalicji. Tak jak Emmanuel Macron przekroczył we Francji podział między lewicą a prawicą, tak samo Hołownia chciał przedefiniować polską scenę i wyrąbać sobie rozległą przestrzeń między PiS a PO. Bez skutku. Gdyby złośliwie podsumować jego sześcioletnią karierę polityczną, można byłoby napisać, że nie udało mu się nic. Ale byłoby to jednak niesprawiedliwe podsumowanie. Bo jako się rzekło, choć był daleko od zrealizowania swoich celów, paradoksalnie był też tego bardzo blisko. Okazał się jednak pechowcem.
W wyborach 2020 r. miał realną szansę powalczyć o drugą turę. Z konserwatywnym sznytem, ale również z sympatią centrowych i centrolewicowych wyborców byłby w niej bardzo groźnym kontrkandydatem dla Andrzeja Dudy, a po tym, jak Koalicja Obywatelska wystawiła Małgorzatę Kidawę-Błońską, średnią kandydatkę z koszmarną kampanią, wejście do decydującego starcia było w zasięgu Hołowni. Ale wtedy przyszła pandemia, zamieszanie wokół wyborów kopertowych i zmiana kandydata KO na Rafała Trzaskowskiego.
Rok później Polska 2050 Hołowni przegoniła w niektórych sondażach targaną kryzysem przywództwa KO i zaczęła wyrastać na najważniejszą siłę opozycyjną. Jednak niedługo potem do Polski wrócił Donald Tusk i powstrzymał tę ofensywę.
Z kolei po wyborach w 2023 r. Hołownia przeżywał boom popularności jako marszałek showman i główny reżyser pokazywanego nawet w kinach Sejmflixa.