Upadek Szymona Hołowni zbiega się w czasie z pojawieniem się nowej inicjatywy, stowarzyszenia Naprzód!, założonego głównie przez byłych działaczy Zielonych – wśród nich Marka Kossakowskiego. Za rządów PiS telewizja zrobiła o nim propagandowy materiał, że oto na wszystkich demonstracjach opozycji pojawia się ten sam „tajemniczy brodacz”, co miało dowodzić, że są oszukane i zmanipulowane. Chłopcom Pereiry i Wildsteina nie mieściło się w głowie, że ktoś może chodzić na wszystkie zadymy, chociaż dla ludzi znających Marka to oczywiste, że on tak ma od 45 lat.
Znam Marka z czasów „Gazety Wyborczej”, podobnie zresztą jak Szymona. Życzę im obu jak najlepiej, nawet jeśli nie zamierzam na nich głosować. Zdumiewa mnie jednak to, że jeden nie wyciąga wniosków z porażki drugiego. Stowarzyszenie Naprzód! to kolejna już inicjatywa mająca „zasypywać podziały”. Jak to ujął sam Marek Kossakowski, celem jest „odbudowa poczucia wspólnoty”, do której zaproszeni są wszyscy, „niezależnie na kogo głosują w wyborach”. Te hasła pozornie brzmią bardzo mądrze. Na Krakowskim Przedmieściu wystarczy rzucić zdechłym kotem, żeby trafić w intelektualistę nawołującego do „wychodzenia z bańki”, „przełamywania duopolu” i „zakończenia wojny polsko-polskiej”.
To takie piękne slogany. Gwarantują rzęsiste brawa i deszcz lajków na fejsie. Wystarczy powiedzieć, że „zgoda buduje” i już cała sala twoja. Kto by otwarcie przyznał, że jest za niezgodą? A jednak, jeśli co do czegoś się zgadzamy, jest to właśnie niezgoda. Jak dotąd nie powiodła się żadna inicjatywa na rzecz politycznego środka. Za pierwszą uznałbym świętej pamięci Unię Wolności, którą zakładano w myśl teorii, że „lewica i prawica są przestarzałe”.