Gra w radykalizm
Gra w radykalizm. Wychodzi z tego Polska smętna, nadęta, zawzięta i bardzo słaba
Polska prawica ściga się na radykalne hasła, walczy o pierwsze miejsce od ściany, w tym upatrując sukcesu w nadchodzących wyborach parlamentarnych. Charakterystyczne były słowa Jarosława Kaczyńskiego w jednej z prawicowych telewizji, że na Marsz Niepodległości trzeba było tym razem pójść. Gdyby PiS miał w sondażu 40 proc., zapewne by odpuścił. Także prezydent Nawrocki w pełni dołącza do tej konkurencji na radykalizmy, co było słychać w jego przemówieniu w dniu Święta Niepodległości, gdzie wystąpił jako „lider prawicy”, jak go zaczęli określać urzędnicy jego kancelarii, a także widać po ostatnich decyzjach o niepodpisywaniu nominacji dla oficerów i sędziów (o tym więcej w tekście Ewy Siedleckiej).
Widać w tym ogólniejsze przekonanie: że tzw. wyraziste poglądy, skrajne opinie i kontrowersyjne decyzje sprzedają się lepiej od głębszych rozważań i eksperckich analiz. Radykalizm jawi się jako wydajne narzędzie do przyciągania uwagi, a negatywne skutki skrajnej ideologii są pomijane. Bo Polska z wyobrażeń rozmaitych radykałów byłaby na pewno poza Unią Europejską, ochrona zdrowia zostałaby sprywatyzowana, świadczenia socjalne i emerytury obcięte, aborcja zakazana w całości, dotacje dla rolników cofnięte z braku Unii. Kobiety byłyby nakłaniane, może nawet administracyjnie, do rozrodczości i powrotu do tradycyjnych ról (więcej o dzietności w Polsce w artykule Martyny Bundy). Polska byłaby oskarżana o antysemityzm i antyukraińskość, dryfowałaby w buforową strefę wpływów Rosji i Białorusi. Znalazłaby się na marginesie globalnej ekonomii i regulacji prawnych, wpisywałaby się już oficjalnie w putinowską narrację o „zgniłym Zachodzie”.