wGotowości. Reporter „Polityki” na wojskowym kursie przetrwania. Grunt to ciepło i reguła „trzy razy trzy”
Jest po ósmej rano, plac apelowy podwarszawskiej jednostki wojskowej wypełnia się cywilami. Sobota, pierwszy dzień cyklu powszechnych dobrowolnych szkoleń obronnych pod hasłem: „wGotowości”. Jestem zatem wśród 18 tys. Polek i Polaków, którzy zgłosili się na pilotażowe zajęcia jeszcze w tym roku, bo program ma ruszyć pełną parą w przyszłym.
Postanowiłem sprawdzić, jak to działa, kto jest zainteresowany i jak do sprawy podchodzi wojsko, dla którego tak szeroki projekt (planowana liczba to 400 tys. uczestników) jest pierwszym takim zdarzeniem od zawieszenia zasadniczej służby w 2009 r. A tak naprawdę od czasu, gdy młodzież wcielano do niej masowo.
Czytaj też: MON promuje obronne ABC. Masowe szkolenia to nie będzie nauka strzelania
Na cebulkę
Pierwsza i najważniejsza obserwacja: wśród setek ludzi zapełniających plac do ćwiczeń musztry młodzieży prawie nie ma. Dominują 40- i 50-latkowie, jest wielu seniorów – nawet grubo po sześćdziesiątce – ale nastolatków czy 20-latków nie widać. Najmłodsza z wyglądu osoba, którą spytałem o wiek, drobna dziewczyna, miała 23 lata. O szkoleniach dowiedziała się z telewizji, przyszła z ciekawości. Była w mojej grupie, więc widziałem, jak chwilami drży z zimna (większość czasu spędziliśmy na powietrzu, co nie do końca zostało zapowiedziane w mailach przed szkoleniem), ale się nie poddała. Także małżeństwo grubo po sześćdziesiątce trzymało się dzielnie mimo dojmującego chłodu i długich okresów wyczekiwania, aż znowu coś trzeba będzie robić.
Pomimo określenia tej części jako kurs przetrwania nie było biegania po lesie, budowania schronień ani przeprawiania się przez bagna.