O zamężnych kawalerach
O zamężnych kawalerach. A czy ja doczekam się transkrypcji małżeństwa?
Znajoma wpadła cała w emocjach. „Widziałaś to?” – wołała od progu, machając jakąś urzędową kartką. Wzięłam od niej papier i przeczytałam: „Za rodzinę uważamy wspólnie zamieszkujące i gospodarujące osoby spokrewnione lub niespokrewnione pozostające w faktycznym związku”. Osłupiałam. Ktoś w Polsce nazwał rodziną osoby niespokrewnione, które żyją w faktycznym związku, może nawet – olaboga! – jednopłciowym? Jak do tego doszło? Gdzie był MON? Gdzie husaria?
Zagadka: a któż to tak progresywnie zdefiniował rodzinę? Nie Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej (gdyby chodziło o TSUE, nie byłoby zagadki). Nie Katarzyna Kotula (negocjuje to jeszcze z PSL) i nawet nie Stowarzyszenie Miłość Nie Wyklucza, które walczy o prawo do małżeństwa bez różnicy płci. Więc kto? Przecież nie kardynał Ryś! – zakrzykniecie. Proszę zapiąć pasy. Poprawna odpowiedź brzmi: Zakład Ubezpieczeń Społecznych.
To nie trolling. Takie właśnie objaśnienie ZUS zamieścił w formularzu „Oświadczenie o stanie rodzinnym i majątkowym oraz sytuacji materialnej osoby fizycznej” w punkcie „Członkowie rodziny”. Wypełniają go osoby ubiegające się o rozłożenie zaległości na raty albo o częściowe ich umorzenie. Krótko mówiąc, jest to druk przeznaczony dla dłużników państwa. Komuś, kto jak ja naczytał się w korespondencji z urzędami, że jego jednopłciowe małżeństwo zawarte za granicą nie może zostać wpisane do rejestru stanu cywilnego w Polsce, ponieważ polskie przepisy oraz formularze inaczej definiują małżeństwo i rodzinę, musi to nasunąć nieprzyjemne refleksje.
Okazuje się, że gdy trzeba ściągnąć od obywatela pieniądze, państwo nie ma uprzedzeń. I posługuje się współczesną definicją rodziny jak jakaś, tfu, Holandia. Gdyby natomiast obywatel miał zyskać poprzez uznanie swojego związku szacunek i prawo dziedziczenia według zasad przewidzianych dla pierwszej grupy pokrewieństwa, państwo broni rodziny przed tęczową zagładą niczym Ketling Kamieńca Podolskiego przed Turkami.