Gdy Roman Giertych gościł w Gdańsku jako minister edukacji, potraktował panią wiceprezydent miasta Katarzynę Hall jak powietrze. Kto by pomyślał, że już rok później to ona, wcale o to nie zabiegając, obejmie jego urząd? Roman Giertych przyjechał wtedy do Gdańska po to, by w Gimnazjum nr 2 ogłosić swój program Zero tolerancji. Katarzyna Hall czekała w progu. Ominął ją ostentacyjnie, nie podał ręki, nie zamienił ani zdania. Wszystko dlatego, że pani wiceprezydent ośmieliła się sprzeciwić politycznemu rozgrywaniu samobójczej śmierci uczennicy Ani, napastowanej przez kolegów z klasy.
Stara, znajoma szkoła
Mury, które były świadkiem tamtych zdarzeń, są Katarzynie Hall dobrze znane. Kiedyś mieściła się w nich Szkoła Podstawowa nr 68. Tu właśnie Kasia Kończa, dziś Hall, rocznik 1957, rozpoczęła własną edukację. Córka Franciszka Kończy, cenionego adwokata, siedziała w jednej ławce z Bożeną Pawlak. Wiele lat później, w 1989 r., obie panie połączy praca – prowadzenie szkół niepublicznych, w których nazwie znajdzie się przymiotnik „autonomiczne”. Katarzynie Hall, matematyczce z wykształcenia, przyniesie ona uznanie i stanowisko wiceprezydenta Gdańska. Bożena Pawlak, ekonomistka, przejmie kierownictwo Gdańskiej Fundacji Oświatowej, zawiadującej owymi szkołami.
Katarzyna po ukończeniu studiów przez kilka lat była nauczycielką matematyki. W szkołach państwowych, bo tylko takie istniały. Kilka kolejnych lat – asystentką na Uniwersytecie Gdańskim w Zakładzie Dydaktyki Matematyki. Prowadziła prace nad ocenianiem i egzaminowaniem z tego przedmiotu. W 1988 r. grupka zapaleńców wyrosłych z kręgów opozycji wystąpiła z inicjatywą tworzenia szkół społecznych. Zorganizowali spotkanie na Uniwersytecie Gdańskim. Po spotkaniu do pomysłodawców podeszły dwie panie metodyczki. Jedną z nich była obecna minister in spe. – To było szczęśliwe zdarzenie – stwierdza Jarosław Zalesiński, dziennikarz, który należał do owej grupki zapaleńców, a dziś nadal jest w radzie Gdańskiej Fundacji Oświatowej. – My byliśmy społecznikami, a ona fachowcem. Z naszych dyskursów wyłoniła się koncepcja szkoły społecznej, jednak niepodporządkowanej nadmiernie władzy rodziców. I dobrze, bo o tę rafę rozbiło się wiele szkół niepublicznych. Dlatego też nie dołączyliśmy do Społecznego Towarzystwa Oświatowego, tylko założyliśmy Gdańską Fundację Oświatową. Katarzyna w sposób naturalny stała się lokomotywą. Z racji wulkanicznej energii i zdolności do myślenia perspektywicznego.
Laboratorium pani minister
Pierwsza szkoła GFO – Gdańskie Liceum Autonomiczne – ruszyła 12 września 1989 r. Dzięki owemu perspektywicznemu myśleniu tzw. autonomik, który podobnie jak inne szkoły zaczynał w baraczkach, rychło dorobił się własnej siedziby. Pomógł prałat Henryk Jankowski, którego dyrektorce GLA udało się pozyskać jako sprzymierzeńca. W tamtych czasach prałat był inaczej postrzegany. Zresztą w Gdańsku nadal pamięta się jego faktyczne zasługi, docenia pewne talenty, odcedza je od potknięć, ekscesów, ekstrawagancji.
To on wypatrzył na terenie swojej parafii zrujnowany, od 10 lat nieużytkowany, neogotycki budynek z czerwonej cegły. GFO wyremontowała go głównie za pieniądze pochodzące z Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej. W gabinecie pani dyrektor na poczesnym miejscu wisiał okazały portret księdza prałata, a on sam uświetniał różne szkolne uroczystości. Jednocześnie nikt nie miał młodym ludziom za złe, że wypisywali hasła typu: Ziemia dla ziemniaków, księżyc dla księży. Byle tylko dawali upust swej fantazji w miejscach do tego celu wyznaczonych.
Piotr Milewski uczył się w GLA w latach 1993 –1996. Wcześniej przez rok chodził do innego ogólniaka, więc ma porównanie. – W GLA nie tłamszono indywidualności. Jeśli znalazła się grupa uczniów, którzy chcieli się czegoś uczyć, to zwykle po dwóch tygodniach był nauczyciel. Nie mówię o tak banalnych sprawach jak kółko fotograficzne czy zespół teatralny. Pamiętam modę na lektorat arabskiego i japońskiego, zajęcia z rynku giełdowego... Dzięki temu uczyliśmy się szukać siebie, weryfikować, co naprawdę nas interesuje. Ale wymagano wyników.
Katarzyna Hall mówi o autonomikach jako o swoim laboratorium. Kiedy padają pytania o giertychowskie mundurki, odpowiada bardzo powściągliwie: poczekajmy, przekonajmy się. W Gdańskiej Autonomicznej Szkole Podstawowej mundurki wprowadzono w 2000 r.: czerwone spódniczki w kratę, szare sweterki, bluzy polo z logo szkoły – białe i czerwone, w wersji zimowej i letniej, szare spodnie, krawaty od święta, wszystko w jednym kroju, z jednakowych tkanin. W szkole mówią, że chodzi głównie o sposób wprowadzenia tych strojów, żeby były one przedmiotem dumy.
Kasia i Olek
Najstarsze roczniki absolwentów GLA zapamiętały panią Kasię (w ten sposób uczniowie autonomików zwracają się do nauczycieli) jako wdowę samotnie wychowującą trzech synów. Najmłodszego Jacka zabierała ze sobą na obozy integracyjne, które poprzedzały naukę w pierwszej klasie. Teraz Jacek jest już uczniem GLA. Dwaj starsi mają własne rodziny. Karol mieszka w Dublinie, jest architektem. Konrad, pierworodny, uczy historii w szkole założonej przez mamę. Ale był też okres, że histori, znalazłszy się poza parlamentem, uczył w GLA Aleksander Hall, niegdysiejszy lider Ruchu Młodej Polski, minister do spraw współpracy z organizacjami politycznymi w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. W szkole charakteryzują go jako typ gawędziarza, który potrafi zainteresować tematem.
Barbarze Szczepule, dziennikarce „Dziennika Bałtyckiego”, Katarzyna Hall zwierzyła się, że Aleksandra poznała w 1993 r. za pośrednictwem Arkadiusza Rybickiego, którego córka uczyła się w GLA. Rybicki zaprosił dyrektorkę szkoły wraz z zainteresowanymi polityką uczniami na spotkanie z Hallem, wtedy liderem Partii Konserwatywnej. Było to po upadku rządu Suchockiej, przed wyborami do parlamentu. „Olek bardzo mi się spodobał – opowiadała Katarzyna Hall – zaimponował mi swoją wiedzą. Postanowiłam poświęcić wakacje i pomóc mu w kampanii wyborczej”.
Została członkiem Partii Konserwatywnej, a potem Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego. Trzy lata później wzięli cichy ślub.
Antoni Pawlak, poeta, publicysta, działacz opozycji, wspomina któregoś sylwestra na Kaszubach, w Przytarni nad Jeziorem Wdzydzkim, w domu Macieja Grzywaczewskiego. To wtedy po raz pierwszy zobaczył Aleksandra Halla z żoną. – Olek młody już nie był. A gdy się ktoś późno żeni, to budzi tym większą ciekawość. Byłem ciekaw, co to za kobieta, ta żona Olka. Początkowo – wspomina Pawlak, który na wiele lat rozstał się z Gdańskiem i po powrocie słabo znał tutejsze realia – odniosłem błędne wrażenie, że Kasia skupia się na tym, iż jest kierowcą i sekretarką Olka. Dopiero trochę później odkryłem, że ma własne życie, dokonania, pozycję. Do założonych przez nią szkół chodziły dzieci moich przyjaciół.
– Kasia dla Olka zdecydowała się prowadzić dom otwarty i salon polityczny – opowiada Jacek Karnowski, prezydent Sopotu, a zarazem sąsiad Hallów. – Kupiła ruinę na tej samej ulicy w Kamiennym Potoku, wyremontowała. To bardzo poukładana dziewczyna, Olek do takich spraw nie ma głowy.
Dom ma niecałe 150 m kw., stoi na niewielkiej działce. Znajomi Hallów spotykają się tu raz, czasem dwa razy w miesiącu. Ktoś przyniesie sałatkę, ktoś wino. – Przyjmować taką hałastrę to wielka uciążliwość dla kobiety – ocenia bez ogródek Pawlak.
– Olek jest taki kochany, nie chce zrywać z przyjaciółmi – mówi profesor Michał Woźniak, też sopocianin. – Chce się spotykać, by – jak on to nazywa – się ubogacać. To istotne, że ludzie spotykają się nie po to, żeby coś załatwić, ale by coś przedyskutować i zrozumieć. Zresztą obecnie Hallowie do żadnych partii nie należą.
Z czasem grono uczestników się rozrosło i salon przeniósł działalność do restauracji Turbot, w piwnicach Ratusza Staromiejskiego w Gdańsku. Zazwyczaj zapraszany jest jakiś gość. Jest dyskusja, poczęstunek, kapelusz, do którego uczestnicy spotkania wrzucają pieniądze na następny poczęstunek. Gośćmi salonu byli m.in. Tadeusz Mazowiecki, Wiesław Chrzanowski, Władysław Bartoszewski, Jarosław Gowin, ojciec Ludwik Wiśniewski. W Turbocie spotykają się różne generacje konserwatystów, nie tylko z PO, także z PiS.
Pozytywna chemia
Przenosiny salonu Hallów do Turbota nie poskutkowały bynajmniej zaniechaniem spotkań domowych w Sopocie. Tylko grono jest węższe. Profesor Woźniak mówi o wieczorach francuskich, bo Aleksander Hall jest wielbicielem Francji, znawcą jej historii. Przepada za francuskim winem i potrawami, zwłaszcza za owocami morza, za francuską kulturą. Urlopy też chętnie spędza w tym kraju – żona prowadzi samochód, a on jest pilotem. Wieczorom w gronie przyjaciół zawsze towarzyszą jakieś francuskie akcenty. Michał Woźniak wspomina, że kiedyś całego sylwestra spędzili przy francuskiej muzyce. – Olek to umawia, a każda z pań stara się Kasi pomóc, coś przygotować. Kasia potrafi ugotować, upiec. Robi dobre ciasta.
Podobno ona też przekonała Aleksandra, który z dumą obnosił się wśród przyjaciół ze swą nieznajomością komputera, by zaczął jednak z niego korzystać. Ponoć jest pierwszą czytelniczką i korektorką mężowskich książek. A trochę ich powstało w ostatnich latach: „Pierwsza taka dekada” (2000 r.), „Charles de Gaulle” (2002 r.), „Jaka Polska?” (2004 r.), „Naród i państwo w myśli politycznej Charles’a de Gaulle’a” (2005 r.), „Francja i wielcy Francuzi” (2007 r.). Tę ostatnią pozycję Aleksander Hall zadedykował swemu najmłodszemu pasierbowi. Profesor Woźniak, chemik z Akademii Medycznej, widzi dużo pozytywnej chemii w relacjach między synami Katarzyny i ich ojczymem. – Bardzo go szanują, traktują jak przyjaciela.
Opowieści przyjaciół pokazują Katarzynę głównie jako organizatorkę życia Aleksandra – intelektualisty, humanisty, oderwanego od przyziemnych, praktycznych spraw. Ale także jako partnerkę, z którą można coś obgadać, która spojrzy świeżym okiem na daną kwestię. Ktoś zastanawia się lekko złośliwie: – Nie mam zielonego pojęcia, czy Olek zmywa naczynia. Ale gdyby tak, to bałbym się o stan tych naczyń.
– Kasia lubi dom otwarty, jest ambitna, a związek z Olkiem umocnił jej pozycję w elicie intelektualno-politycznej – ocenia jeden z obserwatorów.
Pożegnawszy się z czynnym uprawianiem polityki, Hall zrobił doktorat, przygotowuje rozprawę habilitacyjną. Wykłada na uczelni. Cieszy się w kręgach prawicy dużym autorytetem, także wśród młodej generacji, która docenia nie tylko jego intelekt, ale i autentyzm, jakiego brak liderom skrojonym według wzorców z podręczników marketingu politycznego. Szerokim echem odbiły się w tych kręgach jego teksty, opublikowane w okresie ostatniej kampanii wyborczej. – Sporo osób z naszego środowiska – konstatuje Paweł Orłowski wywodzący się z Młodych Konserwatystów – przyjęło narzucony przez Kaczyńskich stereotyp, że nie można współpracować z LiD. Hall niejednemu zdjął klapki z oczu, bo nie bał się powiedzieć, że LiD wcale nie jest większym złem.
Wybór Katarzyny Hall na ministra część prawicy skłonna jest interpretować jako pewien ukłon Donalda Tuska w kierunku środowiska konserwatywnego, zarówno tego wewnątrz PO, jak i poza nią. Jednocześnie nikt nie ma wątpliwości, że przyszła minister jest nie tylko fachowcem, ale również silną indywidualnością.
Ćwiczenia z negocjacji
Z opisów wyłania się spójny, wyrazisty obraz pani Hall: to kobieta dynamiczna, z dużym talentem organizacyjnym, o podzielnej uwadze. Ma własne zdanie i lubi je realizować. Tytan pracy. Świadczą o tym e-maile wysyłane do podwładnych nawet o trzeciej nad ranem. Podróżując pociągiem nie ogląda widoków za oknem, tylko wyciąga nieodłączny komputer. Rozdziela sferę zawodową od prywatnej – znajomi nie mają w pracy taryfy ulgowej. Niektórzy mówią o pierwszym wrażeniu szorstkości. Ale podkreślają, że to tylko wrażenie. Wiążą je z etapem, kiedy Katarzyna jako samotna matka zmagała się z niedostatkiem, z przeciwnościami losu. I musiała być twarda.
Ma też opinię osoby upartej w dążeniu do celu. Zdaniem niektórych, aż za bardzo. – Nie zacietrzewia się, nie ma klapek na oczach, ale trzeba sporo wysiłku, by ją przekonać do zmiany zdania. Ale może to dobrze – mówi Krzysztof Sarzała, psycholog, szef Centrum Interwencji Kryzysowej, placówki, którą władze Gdańska wezwały na pomoc w związku ze sprawą gimnazjalistki Ani. – Pierwszy raz widziałem, że miasto tak poważnie potraktowało nasze sugestie, uruchomiło procedury kryzysowe.
Jarosław Zalesiński wspomina, że w historii GLA był jeden moment kryzysowy – część nauczycieli się zbuntowała, miała nieco inną koncepcję. W mediacje zaangażowali się rodzice. Skończyło się to odejściem niewielkiej grupki osób. Po tym zdarzeniu Zalesiński dostrzegł zmianę: – Katarzyna nauczyła się uważniej słuchać innych. Co nie znaczy, że stała się bardziej skłonna do ustępstw. Ale nie jest to – podkreśla, by nie było wątpliwości – Jarosław Kaczyński w spódnicy, ktoś, kto uśrednia otoczenie, sprowadza je do poziomu poniżej siebie.
W lutym 2006 r. pani Hall została w Gdańsku wiceprezydentem do spraw polityki społecznej. Zalesiński uważa, że w strukturach magistratu nauczyła się obcowania z dużymi zespołami, zyskała pełniejszą świadomość tego, że jeśli się chce coś przeprowadzić, trzeba przekonać ludzi. Regina Białousów, dyrektor Wydziału Edukacji w gdańskim magistracie: – Pani prezydent uczyła się nie tyle przekonywania, ile negocjacji, poszukiwania furtek. Uczyła się procedur biurokratycznych, które przydadzą się jej niewątpliwie w ministerstwie. Uczyła się powściągać emocje i ważyć słowa. No i poznała lepiej szkolnictwo publiczne, z którym wcześniej miała ograniczony kontakt. Była zaskoczona, jak bardzo rygory prawa ograniczają placówki publiczne, na przykład w wydatkowaniu pieniędzy.
Z kolei podwładni pani wiceprezydent, uważanej tu za maniaczkę komputerową, opanowali technikę prezentacji multimedialnych. Na początku było trochę nerwów. Teraz mówią, że przestali się bać „tych urządzeń”. Że dzięki prezentacjom mowa staje się zwięzła, a myśl klarowniejsza.
Życzliwość kibiców
– Ministrami edukacji rzadko zostają osoby, które tak wprost wyszły ze szkolnictwa, bez etapów pośrednich, bez zaangażowania w politykę – mówi Bożena Pawlak. – Katarzyna ma dużo do zaoferowania. Zna szkołę, jej problemy, poglądy nauczycieli. Na rozwiązanie wielu spraw ma pomysły, dobre pomysły. Tylko czy będzie jej dane je zrealizować? Im wyżej, tym więcej jest uwarunkowań zewnętrznych.
Gdy Anna Fotyga, wcześniej też wiceprezydent Gdańska, obejmowała MSZ, w Gdańsku nie wróżono dobrze ani jej, ani ministerialnym urzędnikom, ani sprawom zagranicznym. W przypadku Katarzyny Hall jest inaczej. Przeważa rodzaj troski – żeby się w tej Warszawie nie wypaliła, nie rozbiła o mur niemożności. Michał Woźniak jest dobrej myśli: – Kasia nie podejmuje wyzwań, którym by nie podołała.
Ona sama poinformowała media, że najbliższy czas zamierza spędzić bez telefonów, kamer i mikrofonów. Chce go poświęcić na konsultacje eksperckie, chce się przygotować do objęcia nowego stanowiska. Jej mąż też stroni od publicznych wypowiedzi. W jedynym krótkim wywiadzie dla dziennika „Polska” oznajmił, że pozostaje w Sopocie wraz z najmłodszym pasierbem. Umie zrobić jajecznicę, więc jakoś sobie poradzą.