Najpierw prezydent Putin namaścił wicepremiera Miedwiediewa na swego następcę. Teraz Miedwiediew zapowiedział, że jeśli wygra w marcu wybory prezydenckie, to widzi Putina jako szefa rządu.
Naturalnie o wszystkim zadecydują rosyjscy wyborcy, ale czy wyborcy odrzucą kandydaturę wystawioną przez swego uwielbianego prezydenta? Tak więc niewiele by zarobił ten, kto obstawi u bukmachera, że w przyszłym roku prawdziwej zmiany u steru władzy w Rosji nie będzie.
Kto w Putinie i Miedwiediewie widzi tylko aktorów ze spalonego teatru rosyjskiej polityki, niech pamięta, że tak naprawdę przyszłość jest nieznana. Wątpliwe, czy Borys Jelcyn namaszczając na następcę Putina, przewidywał, że w ten sposób odrodzi kult jednostki, który sam niszczył wraz z Gorbaczowem.
Cokolwiek złego powiemy o epoce Jelcyna, rozkwitła w niej surowa, ale żywotna demokracja, jakiej Rosja nigdy przedtem nie zaznała. Putin na tej płodnej glebie posiał ziarno autorytarne, które wzeszło szybko i bujnie. Rosja jest dziś najpotężniejszą "demokraturą" świata i widać inaczej być nie mogło na gruzach imperium radzieckiego.
Polsce i Zachodowi powinno zależeć, by ta kombinacja demokratycznej fasady z dyktatorską treścią rządów słabła możliwie pokojowo - co na pewno nie nastąpi szybko ani bezkonfliktowo, zwłaszcza, że cały cud putinizmu (pomijam boom naftowy) sprowadza się w istocie do "recyklingu" retoryki i metody neoimperialnej.
Z tego nie wynika, że Rosja jest skazana na Putina i putinizm po wsze czasy. Prędzej czy później Rosjanie przejrzą na wylot anachroniczność putinizmu w dobie globalizacji polityki, gospodarki i kultury.
Wcale bym się nie zdziwił, gdyby Miedwiediew, wprawdzie dziś całkowicie zależny od Putina, wybił się za dwa, trzy lata na niezawisłość i zaczął zmieniać styl i substancję rosyjskiej polityki, tak by przestała ona budzić obawy i podejrzenia nie tylko u sąsiadów z "bliskiej zagranicy", lecz i w najważniejszych stolicach świata.