Nieustępliwa wojna o władzę, jaka trwa między premier Julią Tymoszenko a prezydentem Wiktorem Juszczenką, dotyczy także kontaktów międzynarodowych. Juszczenko zabiegał, by Donald Tusk spotkał się z nim w podkijowskiej rezydencji, zanim porozmawia z Julią. Chciał też, żeby w jego siedzibie, a nie u pani premier, podpisano najważniejsze dokumenty wizyty: umowę o małym ruchu granicznym i o współpracy dotyczącej Euro 2012. Ale Tymoszenko była temu przeciwna.
Umowa o ruchu bezwizowym w pasie przygranicznym teoretycznie kończy napięcie wywołane wejściem Polski do Schengen. Ale też ma niewiele wspólnego z kontaktami mieszkających przy granicy społeczności; chodzi o zwykły handel papierosami, wódką i benzyną, zabroniony przez unijne przepisy. Na polskiego podatnika spadnie ciężar sfinansowania skutków umowy, kosztów karty czipowej, wydzielonych przejść granicznych. Ukraiński rząd nie chciał wziąć na siebie nawet odpowiedzialności materialnej za leczenie swoich obywateli w Polsce. Wydłuży to zapewne ratyfikację po polskiej stronie, także Komisja Europejska, która musi umowę zaakceptować, ma parę problemów z interpretacją jej zapisów. Ale my o umowę walczymy w Brukseli, rozumiejąc, że granica z Ukrainą nie powinna być nowym murem na Wschodzie.
Tymczasem strona ukraińska od lat nie potrafi rozwiązać kłopotów lokalowych polskiego konsulatu we Lwowie. Kolejki, hakerzy, protesty, pikiety: całe to szaleństwo sprzyja antypolskim nastrojom. Inna sprawa, że Polska też powinna mieć wyraźnie sprecyzowaną politykę imigracyjną i dawno już szerzej otworzyć rynek pracy w kilku newralgicznych branżach dla fachowców z Ukrainy. Takich spraw jest więcej: nieznośne kolejki na granicy z Ukrainą można rozładować zwiększając liczbę przejść. Tyle że Kijów wcale o to nie zabiega.
Obiecaliśmy wspierać nadal, na ile się da, starania Ukrainy o wejście do NATO i integrację europejską. Wspieraliśmy je od początku, co jest zresztą w polskim interesie. Ale Kijów, choć oczekuje naszego zaangażowania, sam słabo się stara, a większość Ukraińców nie popiera planu przystąpienia do NATO.
Umowa o organizacji Euro 2012 może okazać się jedynym wspólnym przedsięwzięciem, w którym nikt niczego nie oczekuje od sąsiada i musi liczyć na siebie. Ale jeśli któryś zawali, to pogrąży oboje partnerów. I to jest chyba najczystszy układ: Polsce i Ukrainie jednakowo zależy na tym, żeby się udało. Partnerstwo polega jednak na tym, że obie strony nie tylko chcą brać, ale także dawać.