Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Długi marsz na Pekin

Obrońcy praw człowieka uczynili z Tybetu i pekińskiej olimpiady potężne oręże przeciwko reżimowi dławiącemu wolność w Chinach.

Zamieszki wokół sztafety niosącej po całym świecie płomień olimpijski przybrały formę, jak na erę globalizacji przystało, globalną. Po Londynie i Paryżu nowe akcje szykują się w San Francisco. Aktywiści protestują przeciwko organizacji olimpiady przez kraj mający za nic prawa człowieka i de facto eksterminujący systematycznie od lat tybetańską kulturę i tybetańskie społeczeństwo.

Tybet jest jednak wyłącznie pretekstem, gdyż chodzi również o trzymanych przez komunistyczne władze w żelaznym uścisku samych Chińczyków. Nawet przed dotarciem ognia olimpijskiego do San Francisco, Golden Gate obwieszony czarnymi olipijskimi flagami stał się nowy symbolem walki o bojkot tych igrzysk. A MKOl już zapowiedział, że dalszy ciąg sztafety przez Buenos Aires, Pakistan, Indie, Indonezję, Australię, Japonię i Hong Kong nie będzie wstrzymany. Dalszy ciąg sztafety zapowiada się więc na światowe antychińskie widowisko na życzenie samych komunistycznych władz Chin.

Zwarcie między aktywistami i Pekinem przekształca się w konflikt między tymi pierwszymi a MKOl, współpracującym ściśle z Chińczykami. Błąd przyznania olimpiady Chinom spoczywa wyłącznie na barakch Komitetu i jego szefów. Po poniedziałkowych demonstracjach i zmieszkach w trakcie sztafety olimpijskiej w Paryżu coraz głośniejsze są nad Sekwaną głosy, że należy tenże MKOl odkurzyć.

Znana z kontrowersyjnych wypowiedzi była mistrzyni olimpijska w narciarstiwe Marielle Goitschel (dziś ponad 60-letnia) twierdzi, że olimipiadę powinni organizować sami sportowcy, a nie dziłacze MKOl. To oczywiście wizja tyleż naiwna, co niemożliwa do spełnienia. MKOl to ogromna machina i fabryka pieniędzy, która nie odda swych aktywów. Niemniej jednak takie pomysły muszą wpłynąć na postawy członków Komitetu.

Presja pozarządowych organizacji może przyczynić się do finansowego fiaska igrzysk pekińskich. Po akcji gaszenia olipijskiego ognia w jego długim marszu do Pekinu nastąpi zapewne globalny bojkot produktów sponsorów olimpiady, w tym i przekazów telewizyjych. Jego wymiar zależeć będzie od siły społecznego odzewu.

Politycy wielu krajów, poza polskimi, którzy prawie jednogłośnie opowiedzieli się za politycznym bojkotem ceremonii otwarcia igrzysk, ciągle wahają się jak reagować. Po serii sprzecznych sygnałów, francuski prezyednet Nicolas Sarkozy oznajmił, że o swej obecności w Pekinie zadecyduje w ostatatnim momencie - w zależności od tego, czy władze chińskie podejmą dialog z Dalajlamą. Choć Sarkozy kluczy jak może, to jednak ten warunek, choć ciągle nieoficjalnie, postawił. Prezydent Bush też znajduje się pod presją demokratów i nie wyklucza, że jednak do Pekinu nie pojedzie.

Jeśli globalna presja aktywistów i zwykłych obywateli okaże się dostatecznie silna, to decyzje polityków mogą przybrać charakter domina i w końcu również oni na olimpiadę hańby nie pojadą. A wówczas rewolucja w MKOl będzie już tylko kwestią czasu. Wszystko wskazuje na to, że stosunkowo mały i prawie bezludny Tybet zaważy na dalszych losach nie tylko ruchu olimpijskiego, ale i wielkiej polityki.

 
 

Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną