Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Mniejszościowy rząd większości

Rząd Donalda Tuska ma poparcie ponad połowy Polaków, ale ustrojowo jest rządem słabym i będzie jeszcze słabszy, jeśli rządzący nie przełamią kryzysu, który już widać i czuć.

Jak pokazują badania opinii publicznej, gdyby dzisiaj premier Tusk tworzył rząd, miałby zapewnioną tak dużą większość sejmową dla swojej partii, że mógłby nie obawiać się jakiegokolwiek weta prezydenckiego. Tymczasem poparcie, które uzyskał w październiku ubiegłego roku, skazuje go de facto na rządy mniejszościowe, w jeszcze większym zakresie niż poprzedników, szarpiących się z paktami stabilizacyjnymi.

Premier niby dysponuje w parlamencie koalicją bardziej poważną i na serio niż w swoim czasie Jarosław Kaczyński, aczkolwiek jej utrzymanie i funkcjonowanie wymaga wielu wewnętrznych targów i ustępstw. No, ale na razie koalicja działa sprawnie i bez większych kolizji. Dyskomfort pojawia się na zewnątrz.

Te kilka pierwszych miesięcy nowego panowania to nieustające pasmo sporów i konfliktów na linii rząd–prezydent, to nieschodzący z afisza spektakl wzajemnych pretensji i oskarżeń, zawieranych na chwilę porozumień i kompromisów, to swoista bajka o romansie psa z jeżem, który – co wie każdy pierwszoroczniak – udać się nie może. Czy wyobrażalne jest, by prezydent w jakiejkolwiek sprawie poparł PO przeciwko PiS? Trudno tu mówić zatem o kohabitacji na wzór francuski czy amerykański, gdzie większość parlamentarna – bywało – pochodziła z innej politycznej opcji niż prezydent, bo tam jednak prezydent ma szeroką konstytucyjną władzę wykonawczą i podział ról jest jasno ustalony.

W Polsce sytuacja jest chwiejna, niedookreślona. W naszym systemie ustrojowym władza prezydencka jest silna pod jednym względem – negacji. Prezydent może zawetować, nie podpisać, nie mianować, nie wręczyć i nie przyjść. Tak ustawiono prezydenckie prerogatywy, a ustawa zasadnicza nie przewidziała, że głową państwa i szefem głównej partii opozycyjnej mogą być bliźniacy.

Z rachunków wynika zatem, że aby rządzić skutecznie i zająć się dużymi reformami, trzeba z góry założyć, że napotka się opór prezydenta (w postaci weta wobec projektów wnoszonych ustaw), który można przełamać, dysponując większością trzech piątych głosów w Sejmie, czyli 276 posłów. I tyle wynosi od października zeszłego roku nowa większość rządowa w Polsce. Nastąpiła cicha, faktyczna reinterpretacja konstytucji, podwyższająca próg niezbędny do funkcjonowania skutecznego rządu o 45 mandatów ponad zwykłą większość 231 głosów.

Trzeba pamiętać, że pod obecną konstytucją rządzi się w Polsce za pomocą ustaw (podpisywanych przez prezydenta), bez nich żadne rozporządzenia i urzędowe decyzje z dnia na dzień nie mają siły sprawczej, nie mają należytej legitymacji prawnej i społecznego wymiaru. Konstytucjonalista prof. Zbigniew Maciąg zauważa, że jeszcze do 1997 r. (za starej ustawy zasadniczej) dopuszczalne były tzw. ustawy blankietowe, bardzo krótkie, przekazujące uprawnienia rozporządzeniom, ale i wówczas budziły wątpliwości ekspertów. – Rozporządzenia najczęściej regulują kwestie techniczne, nie mogą zmieniać ustawy ani iść dalej, niż ona przewiduje. Prof. Piotr Winczorek dodaje: – Gdyby rząd chciał działać na podstawie rozporządzeń, musiałby zaprzestać jakichkolwiek reform, gdyż w grę wchodziłyby tylko istniejące już ustawy, do których rozporządzenia dają szczegółowe upoważnienia i wytyczne. O rządzeniu zatem za ich pomocą, o czym mówią czasami niektórzy ministrowie rządu Tuska, można zapomnieć.

Tak oto Donald Tusk znalazł się w pułapce ustrojowej. Dysponując olbrzymim klubem sejmowym, sprawną większościową koalicją do rządzenia i wielkim poparciem społecznym, nie jest w stanie wyjść z położenia rządu mniejszościowego. Także mentalnie.

Nie widać bowiem, aby rząd chciał sprawdzić prezydenta, wnosząc kilka ważnych, kluczowych dla wizji państwa Platformy ustaw. Jeśli się tego nie zrobi, wszelkie rozprawianie o zakładanej z góry obstrukcji prezydenta nie będzie udowodnione. Zwłaszcza że, gwoli ścisłości, od listopada 2007 r. do maja 2008 r. prezydent podpisał już 48 ustaw, co prawda w dużej mierze chodziło o rzeczy mniej istotne, administracyjne, konieczne nowelizacje, regulacje unijne, nadanie nazw uczelniom, status poszczególnych zawodów, ratyfikacje międzynarodowych porozumień. Również rząd przekazał do Sejmu 98 projektów ustaw, z czego uchwalono już 59. Ale to też nie były kwestie zasadniczego znaczenia ustrojowego. Moment starcia programowego jeszcze nie nastąpił, ale zapewne się zbliża: ustawa medialna, o czym ostatnio Platforma wspomina, o służbie cywilnej, o służbie zdrowia. Nie ma też co liczyć na zmiany w konstytucji, mające umożliwić stworzenie systemu kanclerskiego czy ograniczyć zakres prezydenckiego weta. PiS nigdy na to nie pójdzie albo zażąda od PO znacznych ustępstw.

Obrona przed wetem prezydenta zakłada zatem konieczność porozumienia się koalicji rządowej z tą częścią opozycji, która nie jest PiS, a więc przede wszystkim z lewą stroną izby, choć także krąży po niej kilka wolnych elektronów innej proweniencji, do których też zapewne warto się schylić. I tu zaczyna się horror rządu mniejszościowego. Wiadomo, jak trudne jest takie układanie pasjansa, ile i czym trzeba płacić za poparcie, ile to zabiera sił i czasu.

Jeszcze do tego przestał istnieć LiD, a SLD – największa siła lewicy – wchodzi w fazę aktywnego kryzysu i wewnętrznej walki o władzę, który to stan dodatkowo utrudnia jakiekolwiek porozumienia, tym bardziej że nie wiadomo, z kim warto rozmawiać. W tej sytuacji wszystkie ważniejsze reformy (podatek liniowy, wprowadzenie euro, reforma KRUS, ubezpieczeń zdrowotnych itd.) PO umieszcza w okolicach 2011 r., a więc po następnych wyborach prezydenckich. Ale taki długoletni pat może być politycznie kosztowny. Więc jeśli nie da się uniknąć konfliktu z prezydentem, może nie należy go unikać, przeciwnie – nawet go przyspieszyć. Karty na stół, projekty ustaw do Pałacu Prezydenckiego, niech wszystko będzie jasne.

Oczywiście, jest kwestia jakości ustaw, ich dobrego przygotowania, tak by PiS nie mógł łatwo szermować argumentem, że prezydent musi zawetować ustawę, ponieważ jest beznadziejna. Czego dowodem miałby być sprzeciw wielu autorytetów, w tym także tych niechętnych PiS, w sprawie ustawy medialnej. Ta ustawa nie wystarczy jako dowód obstrukcji prezydenta, jest zbyt kontrowersyjna i nieoczywista. Donaldowi Tuskowi potrzeba chociaż jednego, dwóch nośnych społecznie i powszechniej akceptowanych projektów, które przeprowadzi szybko od swojej pierwszej deklaracji aż do biurka prezydenta.

Zwłaszcza że teraz obowiązuje w PiS linia polemiczna, iż „rząd nic nie robi”. PiS wyśmiewa niekonsekwencje polityków Platformy, zmiany stanowisk, brak projektów ustaw albo ich niejasny, znany tylko marszałkowi Bronisławowi Komorowskiemu status. PiS postanowił być „merytoryczny”, pali się do roboty w Sejmie, a tu nie ma nad czym pracować. Dlatego wrzucenie drugiego biegu staje się dla formacji Tuska polityczną koniecznością. PO nie ma powodu, aby – szykując się do przyszłych wyborów prezydenckich – oszczędzać stresów Lechowi Kaczyńskiemu. Jeśli ten ma wetować, niech wetuje i bierze na siebie polityczną odpowiedzialność.

Wydaje się, że Platforma, a zwłaszcza premier Tusk, zakończyła pewien etap polegający na rozpoznaniu terenu, zbadaniu możliwości, utrzymywaniu wielu potencjalnych rozwiązań (edukacja, nauka, służba zdrowia, emerytury, budowanie autostrad) w sferze refleksji i konsultacji. Nadchodzi czas pierwszych decyzji co do rządu i ministrów, wyboru głównych koncepcji programowych. Nawet miękka i elastyczna konstrukcja powinna się opierać na kilku twardych punktach.

Donald Tusk przekonał swoich wyborców do siebie jako polityk, który w ostatnich wyborach stanął – mówiąc patetycznie – w obronie wolności, teraz musi ich przekonać, że nie łamiąc wolności i praw obywatelskich, potrafi walczyć o władzę w warunkach rządu mniejszościowego. To jedyna szansa, by kiedyś mieć prawdziwą większość.

Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną