Jak do tej pory minister sportu Mirosław Drzewiecki, chociaż przegrał potyczkę z PZPN, i tak ma szczęście. Jego poprzednicy skończyli fatalnie. Jacek Dębski, który kierował resortem sportu za rządów AWS i wytoczył działa przeciwko Marianowi Dziurowiczowi, ówczesnemu prezesowi związku piłkarskiego, został zastrzelony z powodu, jak to określa policja, rozliczeń gangsterskich. Tomasz Lipiec, minister w rządzie PiS, po nieudanej próbie odsunięcia prezesa PZPN Michała Listkiewicza trafił za kraty (zarzuty korupcyjne).
Drzewiecki próbował narzucić PZPN kuratora z powodu łamania przez piłkarską federację statutu. W zarządzie PZPN zamiast 35 członków, zasiada 32. Dwóch odsunięto, bo usłyszeli zarzuty prokuratorskie, a jeden – Henryk Kasperczak – podał się do dymisji, ale nie w honorowym proteście przeciwko korupcji, ale z powodu wyjazdu do pracy za granicę. Można też było użyć argumentu, że w zarządzie zasiada nie o trzech działaczy za mało, ale o 14 za dużo, bo według nowego statutu (uchwalonego na żądanie jeszcze ministra Lipca) zarząd PZPN powinien liczyć 18 osób. Bałagan ze statutami, według znawców przedmiotu, dobrze oddaje stan spraw w związku futbolowym. – Tam nie korupcja jest głównym problemem, ale nieudolność – ocenia mec. Michał Tomczak, który przez rok był przewodniczącym wydziału dyscypliny PZPN. – Rzecz jasna, wśród nieudolnych korupcja szerzy się łatwiej.
Piramida z prezesem
PZPN działa w oparciu o prawo o stowarzyszeniach, posiada osobowość prawną i jest jedyną organizacją reprezentującą polską piłkę nożną wobec międzynarodowych stowarzyszeń futbolowych (FIFA i UEFA). Nie zmienią tego faktu opinie takie, jak wypowiadana przez znakomitego przed laty bramkarza Jana Tomaszewskiego: – Zawłaszczyli reprezentację.