Teraz pozostają dwa ważne pytania. Pierwsze: czy prezesów uda się odwołać definitywnie, a do tego trzeba w radzie nadzorczej jednego głosu więcej niż do zawieszenia (którego dokonali notabene ludzie z nadania LPR i Samoobrony). Jeśli nie, to po trzech miesiącach prezesi automatycznie wrócą na stanowiska; tak też może się stać, jeśli politykom PiS uda się namówić „swoich” członków rady do rezygnacji, co pozbawi ją zdolności do decyzji. I pytanie drugie, znacznie istotniejsze: jeśli nawet Platformie uda się usunąć na trwałe ze stanowisk Czabańskiego i Targalskiego, to kogo na ich miejsce desygnuje? Jeśli utrzyma ściśle polityczną formułę, czyli mianuje odpowiedników dotychczasowych szefów, tyle że z przeciwnym znakiem, to podobnie jak PiS jej, tak i ona nie da wyboru swoim następcom. Nie mówiąc już o tym, że będzie to nieprzyzwoite, bez klasy.
Ważne, aby to odwołanie było po coś, stanowiło jakościową zmianę, a nie wpisywało się w logikę łupów. Wokół publicznych mediów od lat panuje atmosfera niewiarygodnej hipokryzji: politycy niby chcą apolitycznych, prawdziwie publicznych mediów, ale w praktyce okazuje się, że aby je uzdrowić, trzeba je najpierw zawłaszczyć. Po zawłaszczeniu reformatorski impet gwałtownie słabł. Czy teraz będzie inaczej?