Kto tym razem upomni się pierwszy o pieniądze? Kobiety z rakiem piersi, dla których zabraknie leków onkologicznych, czy młodzi mężczyźni na wózkach inwalidzkich, pozbawieni dostępu do nowoczesnych terapii biologicznych? O finansowanie drogich kuracji wciąż starają się też chorzy na raka nerki, wątroby i mózgu, pacjenci z rzadkimi chorobami przewodu pokarmowego oraz stwardnieniem rozsianym – to tylko początek długiej kolejki.
Choroba przewlekła, rzadka lub nietypowa, której leczenie kosztuje krocie, to dramat ludzki i problem finansowy, z którym nie wiadomo, jak się uporać. Ludzie sprzedają samochody, mieszkania, pamiątki rodzinne, by walczyć o życie. Skala wydatków jest taka, że również państwo nie we wszystkich przypadkach jest w stanie im podołać. Jak jednak ustalać kryteria wyboru i granice, gdy chodzi o najpoważniejsze zagrożenie dla zdrowia i życia?
Jak rozwiązać tę kwadraturę koła: laboratoria pracują pełną parą, lekarze z zachwytem rozprawiają na zjazdach naukowych o kuracjach, które jeszcze kilka lat temu były nie do pomyślenia, zaś potem okazuje się, że nie ma pieniędzy, by je sfinansować? Po co nam taka medycyna, która jednocześnie oferuje wszystko i nic?
Koszty wytwarzania i wdrażania do praktyki nowych leków wciąż rosną. Powodów jest kilka: dłuższy czas badań podstawowych, rosnące koszty badań klinicznych (z udziałem pacjentów), sporo pieniędzy (pewnie za dużo) trzeba inwestować w marketing i wreszcie – na co zwykle nikt nie zwraca uwagi – olbrzymie wydatki pochłania sam proces rejestracji nowych leków (urzędy regulacyjne, takie jak amerykańska FDA czy europejska EMEA, każą sobie słono płacić za analizę dokumentów i wyników badań naukowych, nie mówiąc o cennikach innych instytucji, wydających nowym lekom niezbędne rekomendacje).