Jaki wynik dla Platformy uzyska na Podkarpaciu Marian Krzaklewski? Przełamie dotychczasowy monopol PiS na tym specyficznym terenie? Czy Róża Thun w Krakowie nawiąże w miarę równorzędną walkę ze Zbigniewem Ziobrą? Czy Danuta Hübner sprawi, że w Warszawie PO zdobędzie aż trzy mandaty? A Wojciech Olejniczak, czy w stolicy zmiecie Porozumienie dla Przyszłości Dariusza Rosatiego?
W miarę pojawiania się kandydatów kampania wyborcza coraz więcej mówi o strategiach poszczególnych partii, chociaż to dopiero jej pierwszy etap – tworzenie komitetów i list wyborczych.
Piekielna ordynacja
Pierwszą w tych wyborach klęskę poniosła lewica (czy centrolewica), nie potrafiąc zbudować wspólnej listy. SLD szuka więc odświeżenia wizerunku w dodaniu do swojego partyjnego logo określenia „Lewica”, a Porozumienie dla Przyszłości Dariusza Rosatiego liczy na magię kilku nazwisk, które mogą zdobyć sporo głosów oraz na organizacyjne talenty Pawła Piskorskiego. Czy to jednak wystarczy do pokonania bariery 5 proc. głosów zdobytych w skali kraju i przynajmniej 10 proc. niezbędnych, by wziąć rzeczywisty udział w grze o podział mandatów?
Ordynacja wyborcza do PE nazywana bywa piekielną – i faktycznie jest piekielnie skomplikowana, gdyż stosuje się w niej dwa różne systemy liczenia głosów. Najpierw czysta proporcjonalność, a więc jeżeli partia zdobywa 10 proc. poparcia, dostaje 10 proc. mandatów, czyli 5 z 50, jakie są do zdobycia w skali kraju. Mandaty nie są jednak przypisane do okręgów, których jest trzynaście, i w następnym etapie decyduje już liczba zdobytych indywidualnie głosów w ramach danego ugrupowania. Można osiągnąć znakomity wynik w okręgu i nie zostać europarlamentarzystą, zwłaszcza że okręgi są nieporównywalne – jest gigant taki jak Małopolska połączona ze Świętokrzyskiem i o wiele mniejsze na ścianie wschodniej.