Szczęśliwie pomysł premiera przepadł, a przeszedł sensowny projekt SLD ułatwiający nowym partiom zaistnienie i zmniejszający finansowe różnice między partiami parlamentarnymi. PSL straci tylko 7 procent dotacji, SLD 11 proc., PiS 41 proc., PO aż 44 proc., a pozaparlamentarne maluchy w praktyce nie stracą nic. Skutek jest dokładnie odwrotny od intencji premiera, ale Tusk tak się zapędził w populistycznym haśle „oszczędzania na sobie", że musiał poprzeć nawet całkiem śmieszne dla budżetu oszczędności (ok. 20 mln rocznie), na których się skończyło.
Przy okazji nowe zasady finansowania partii dadzą polskiej polityce nieco więcej sensu. Bo nie będzie partyjnych bilbordów i mniej będzie telewizyjnych reklam politycznych, a więcej pieniędzy pójdzie na pracę merytoryczną. Co prawda poseł Dolniak nie zdołał na razie dotrzymać danego w TOK FM słowa, że na fundusz ekspercki partie będą musiały wydawać co najmniej 30 procent dotacji (stanęło na przedziale 10-20 proc.), ale Platforma będzie jeszcze miała szansę poprawić się w Senacie, gdzie ma większość.
Tak czy inaczej ustawa, która miała popsuć polską demokrację, ma szansę ją poprawić. Może sejmowa debata o finansowaniu partii nie była elegancka, budująca ani estetyczna, ale zrekompensował to budujący efekt. Sejm - chyba pierwszy raz za mojej pamięci - zachował się jak król Midas. Z g... zrobił złoto. Nawet jeżeli nie jest to jeszcze złoto pierwszej próby.