Niespełna 2 lata temu mówiliśmy o zwrocie na rynku pracy. Czas pracodawców w ciągu kilku miesięcy przeistoczył się w erę pracownika. Zwłaszcza w niektórych branżach - finansów, budownictwa, IT, consultingu, po pielęgniarki - to te osoby, jeszcze pól roku temu zagrożone bezrobociem zaczęły dyktować warunki. Oczywiście, główna przyczyna to wyjazdy do Anglii, Irlandii i Niemiec, ale także przyśpieszony rozwój firm generował rosnący popyt.
No i zrobiło się 1:1. Przedwczoraj arogancki pracodawca, wczoraj arogancki pracownik (wartość jego pracy rosła znacznie wolniej) są w stresie.
Właściciel firmy lub manager, który „tnąc koszty" zwalnia ludzi, tylko przez chwilę doświadcza katharsis. Gdy już pozbędzie się "świętych krów" i kosztownego, a mało wnoszącego managera staje w obliczu demontażu tego, co wczoraj z takim trudem tworzył.
Pracodawcy różnią się zachowaniem w obliczu kryzysu. Jedni mówią „róbmy swoje po staremu, kryzys to w dużym stopniu artefakt mediów, naszej branży nie dotknie". Druga grupa, w głębi duszy też tak przeświadczonych - nieuczciwie kombinują „skoro tyle się o tym mówi to zetniemy premie, zwolnimy parę osób, wyciskając ten wynik z tych co zostaną, a przy okazji z opóźnieniem rozliczymy się z dostawcą...". Są też tacy, którzy wpadają w panikę. Nerwowe ruchy w postaci cięcia kosztów na oślep to początek ich repertuaru. Ciekawe, że gdy poprzednie strategie obserwujemy przede wszystkim w rodzimych przedsiębiorstwach, ci ostatni najczęściej należą do wielkiego świata korporacji z centralami gdzieś w Niemczech czy Ameryce i te centrale eksportują do swoich firm w naszej części Europy „polowanie na koszty".