Od 1997 r. dokonano zaledwie dwóch zmian w ustawie zasadniczej, z których jedna - dotycząca europejskiego nakazu aresztowania - była niezbędna ze względu na przystąpienie do Unii Europejskiej. Druga - dotycząca zakazu kandydowania w wyborach osób skazanych - zupełnie zbędna, chaotyczna, podyktowana populistycznym hasłem, że przestępcy nie mogą kandydować do parlamentu. W ten sposób wypychano z Sejmu Andrzeja Leppera, mimo że wcześniej dokonali tego wyborcy.
Obok zmian w samym tekście ustawy zasadniczej mamy jedno istotne orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego w kwestii sporu kompetencyjnego między prezydentem a premierem o politykę zagraniczną - kto reprezentuje stanowisko Polski na szczytach UE. Orzeczenie zostało wywołane, po słynnych bitwach o krzesła i samoloty, bardziej charakterem i ambicjami niż niejasnością materii konstytucyjnej. Niemniej Trybunał uznał, że jest to spór kompetencyjny i w efekcie - prosto rzecz ujmując - wystawił prezydentowi bilet lotniczy, z którego może korzystać, kiedy chce, jednocześnie zasznurowując mu usta i ograniczając go do prezentowania stanowiska rządu. Dla konstytucjonalistów rzecz była od początku jasna, ale dobrze, że TK ostatecznie ten problem rozstrzygnął, gdyż praktyczne znaczenie werdyktu już widać. Lech Kaczyński wyraźnie osłabł w woli prowadzenia autonomicznej polityki zagranicznej, co oczywiście wiązać można również z fiaskami kolejnych jego projektów.
Żadnej innej zapowiedzi zmian nie zrealizowano. Co więcej, gdy ktoś się bardziej systematycznie za taką pracę wziął, ruszały podejrzenia, jaki ma w tym interes, w czyim imieniu przemawia, jakie zamówienie polityczne realizuje. Kto za tym stoi, premier czy może prezydent. Taki los spotkał na przykład trzech byłych prezesów Trybunału Konstytucyjnego.
Niby-debata
Mamy też zamulanie debaty propozycjami bez sensu.