Za naszą zachodnią miedzą chrześcijaństwo wygląda inaczej niż u nas. Od października głową niemieckiego protestantyzmu jest rzeczywista kobieta Margot Kässmann (patrz POLITYKA 1) – dożywotnia biskup Hanoweru (choć czas szukać żeńskiej formy nie tylko tego słowa). Niemiecką opinię publiczną pociąga lewicowy protestantyzm i feministyczna teologia tej 51-letniej rozwódki i matki czterech dorosłych córek.
Margot Kässmann zebrała na powitanie dobre recenzje także od katolickich publicystów, którzy narzekają jedynie, że pani biskup trafia w niekorzystną dla ruchu ekumenicznego fazę w Kościele katolickim, bo Benedykt XVI jest zapatrzony w średniowiecze i dogaduje się z Bractwem Piusowym. A więc protestantyzm tylko zyska, jeśli otworzy się na poszukujących i stęsknionych, połamanych i wątpiących. I jeśli kobietom i mężczyznom rzeczywiście przyzna te same prawa.
Niby o to samo chodzi w „Papieżycy” Sönke Wortmanna – filmowej wersji amerykańskiego bestsellera Donny Woolfolk Cross o tym, jak w 855 r. papieżem została córka saskiego księdza (celibat jeszcze nie obowiązywał) – tępaka i brutala, oraz na poły pogańskiej matki, która nauczyła córkę nie tylko germańskich legend o Wotanie, ale i pożytecznego zielarstwa. Czytania i podstaw teologii Joanna nauczyła się sama, od brata. Wprawdzie ojciec ją z tego powodu terroryzował, uważając, że wykształcona dziewczyna to naczynie szatana, ale nieprzeciętnie zdolna znalazła wsparcie biskupa sybaryty, który dla kaprysu zezwolił jej na nauki w szkole klasztornej.
Gdy brat – nadający się bardziej do wojaczki niż do brewiarza – ginie, broniąc siostry przed atakiem Normanów, Joanna przebiera się za mężczyznę i już jako Johann Angelicus wstępuje do klasztoru. Szybko zdobywa sławę jako lekarz.