Ojciec punk rocka pożegnał się ze światem jako 64-latek, na początku wieku emerytalnego. Wciąż w pełni sił i w trakcie pracy nad nowymi przedsięwzięciami. I wciąż w podróży. Jak przystało na artystę i projektanta odzieży, swój czas podzielił między Londyn, Paryż i Nowy Jork. Sporo podróżował – tak jak jego przodkowie, holenderscy Żydzi trudniący się handlem. Wychowywany bezstresowo przez babkę, prowadził takież życie. Był artystą, malarzem, menedżerem, lekkoduchem, dandysem, projektantem mody i kreatorem ruchów społecznych.
Pomogła mu jego dziewczyna – słynna Vivienne Westwood, starsza od niego projektantka, z którą prowadził od początku lat 70. butik na londyńskiej King’s Road z modnymi wśród młodzieży ubraniami, po godzinach tworząc kreacje do kina i teatru. Od mundurków dla fanów rocka (ich sklep nazywał się najpierw Let It Rock) płynnie przeszli do sadomasochistycznych i obszarpanych ubrań dla nowych młodych buntowników. Ich podstawową klientelę stanowili artyści i prostytutki. A że przy okazji podróży do USA – w poszukiwaniu nowych trendów w konfekcji – poznał tam grono zespołów, które grały prostszą i bardziej brudną odmianę rocka (New York Dolls, The Stooges, Television), zainteresował się też muzyką. Po powrocie do Anglii został od razu ojcem chrzestnym nowego gatunku.
Ale przecież styl ubierania się to nie była istota punk rocka – żachną się w tym miejscu miłośnicy punk rocka, do którego artystowski image McLarena nigdy do końca nie pasował (a przy okazji ci, którzy byli na polskim filmie „Beats of Freedom” i uwierzyli, że w punku chodziło o walkę z totalitaryzmem). Otóż niezupełnie. Przerażająca fryzura się liczyła, przetarcia i zniszczone trampki miały swój głęboki, rynsztokowy sens. A niepozorna agrafka, którą w butiku McLarena i Westwood spinano wszystko, co się dało, i którą McLaren obsadził w roli jednej z bohaterek punkowej mody, była wręcz symbolem całego punka, który niósł w sobie ideę artystycznego chałupnictwa, tego, że każdy może sam, dowolnymi środkami, w reakcji na chwilę, że liczy się szybkość – a w takich sytuacjach agrafka spisuje się lepiej niż maszyna do szycia.