Człowieku, to Steven Seagal?! – dziwi się podejrzany, którego złapała policja. Dowódcą patrolu jest bowiem dobrze znana zwalista postać – przymrużone oczy i czarne przylizane włosy zebrane w kucyk albo rozpuszczone na karku w charakterystyczną płetwę czy – jak niektórzy wolą – dywan. Krótko z przodu, długo z tyłu.
„To nie Hollywood. To się dzieje naprawdę” – odpowiada Steven Seagal, który w amerykańskim reality show „Lawman” od roku wciela się w rolę oficera policji, a właściwie to po prostu nim jest. Szeryf hrabstwa Jefferson na przedmieściach Nowego Orleanu uhonorował go kiedyś stopniem policyjnym za to, że skutecznie uczył sztuk walki. Co po latach przydało się Seagalowi do zarabiania pieniędzy w telewizji. Na ekranie aresztuje drobnych przestępców, uczy swoich kolegów chwytów aikido i pokazuje, jak naciskać spust, by strzelać w duchu zen (!) – bo jest przy tym wszystkim zdeklarowanym buddystą.
Co prawda większość jego oddziału stanowią dotychczasowi pracownicy public relations miejscowej policji, ale ważne, że na ekranie wygląda to efektownie. No i że honoraria są prawdziwe.
Kobiety go nie lubią
W ostatnich miesiącach jeszcze ważniejsze było jednak to, co działo się po godzinach pracy nad serią „Lawman”.