Po 1989 r. zachłysnęliśmy się dramaturgią Zachodu. W sztukach angielskich i amerykańskich szukaliśmy opisu zmieniającego się za oknem świata. Potem przyszła moda na Irlandczyków, przez chwilę podobali się też Węgrzy. Przestano natomiast wystawiać utwory autorów rosyjskich i radzieckich.
Miotła historii ominęła jednego. Andrzej Wanat, wybitny krytyk teatralny, pisał, że kiedy nie wiadomo, co robić – należy grać Czechowa. Jego sztuki najlepiej oddają czasy zamętu, kiedy stare umiera, a nowe jeszcze się nie narodziło. Jak Polska długa i szeroka grano „Wiśniowy sad”, „Wujaszka Wanię”, „Trzy siostry”. Sceny początków lat 90. zapełniały samowary, szeleszczące suknie, mundury i tony melancholii.
Dziś, dwadzieścia lat później i 150 od urodzin Antoniego Czechowa, jego sztuki wracają na afisze. Wraca też powoli inna rosyjska klasyka: Dostojewski, Gorki, Sałtykow-Szczedrin. Nowe są konteksty inscenizacji, nowe przekłady i nowa sytuacja polityczna. Mniej w najnowszych inscenizacjach piękna i melancholii, jest ostrzej, brutalniej i okrutniej. Bardziej współcześnie.
Dziś „Wiśniowy sad” i „Wujaszek Wania” ustąpiły miejsca mniej przed laty popularnym utworom mistrza: „Płatonowowi”, „Iwanowowi”, „Mewie” i zawsze popularnym „Trzem siostrom” – sztukom o mężczyznach w depresji i kobietach bezowocnie poszukujących silnych partnerów.
W „Płatonowie” wystawionym przez Maję Kleczewską w Teatrze Polskim w Bydgoszczy jest scena orgii, w której półnagie kobiety namaszczają Płatonowa i karmią winogronami.