Zmiany, jakie zaszły przez ostatnie lata w naszym społeczeństwie i kulturze, dobrze ilustruje przykład „Operetki” Gombrowicza. Duża część widzów na spektakl Macieja Prusa z 1980 r. przychodziła wcale nie po to, by podziwiać wybitne kreacje Gustawa Holoubka czy Zbigniewa Zapasiewicza. Spokojnie przeczekiwali dwie godziny Gombrowiczowskich dywagacji o formie, żeby na końcu odebrać swoją nagrodę – nagą Albertynkę o rewelacyjnych kształtach Joanny Pacuły. Podobno na „Operetkę” w Dramatycznym przychodziły całe oddziały Ludowego Wojska Polskiego w szyku zwartym. 27 lat później na „Operetce” we wrocławskim Capitolu kobiece grupki na widowni pokrzykując i bijąc brawo wyrażają aprobatę dla pomysłu reżysera Michała Zadary włączenia do spektaklu roznegliżowanej grupy tancerzy ucharakteryzowanych na polskiego hydraulika z reklamy.
Wziąwszy widać pod uwagę statystyki, które pokazują, że do teatru chodzą głównie kobiety (według wyliczeń Macieja Nowaka, szefa Instytutu Teatralnego – kobiety i geje), polski teatr doszedł do wniosku, że pokazywanie kobiecego piękna jest banalne i bezcelowe. Naga młoda i piękna kobieta nikogo dziś nie poruszy, nie zbulwersuje i nie urazi.
Załóż majtki!
Problem w tym, że z szokowaniem jest tak jak z opowiadaniem dowcipów czy anegdot, za pierwszym razem działa, potem coraz słabiej, na końcu – w ogóle.
A oswajanie Polaków z męską nagością – rozpoczęte na dużą skalę w 1999 r. „Hamletem” Krzysztofa Warlikowskiego wystawionym w dzisiejszym TR – trwa. Nie ma się więc co dziwić, że coraz trudniej znaleźć nieoswojonych. Na szczęście w tej kwestii zawsze można liczyć na panie polonistki.