Kiedy to się właściwie zaczęło? Ortodoksi gotowi są szukać prakorzeni w paleolitycznych rysunkach naskalnych, ci tylko nieco mniej zasadniczy – w starożytnej Grecji lub Rzymie. Realiści przekonują, że to w gruncie rzeczy fenomen XX w. Jedni zaczęliby snuć więc opowieść od niejakiego Demetriusa, który w połowie lat 60. zamalowywał Nowy Jork swoim pseudonimem artystycznym (tagiem) „taki 183”. A że pracował jako goniec i kursował po całym mieście, śladów działalności zostawił wiele. Inni za punkt zwrotny uważają raczej rozwój kultury hiphopowej i wynalezienie farby w sprayu (1974 r.). Ale też spierają się o ojców chrzestnych ruchu z ramienia tzw. sztuki instytucjonalnej. Wielu ów zaszczytny (?) tytuł przyznałoby Duchampowi z jego domalowanymi Mona Lisie wąsami. Inni Kurtowi Schwittersowi lub Joanowi Dubuffetowi. Ale nie brak i zwolenników tezy, iż wszystko ruszyło na dobre od streetartowych ciągot Jean-Michela Basquiata i Keitha Haringa.
Mamy też w Polsce swoje spory. Na przykład, czy historyczna palma pierwszeństwa należy się Wrocławowi (działalność Luxusu i Pomarańczowej Alternatywy), Warszawie (legendarna postać z podniesionymi rękami autorstwa Włodzimierza Fruczka z 1973 r.) czy może Trójmiastu (zasługi w zakresie walczącego graffiti)? Pogodzić się więc chyba trzeba z opinią wybitnego znawcy przedmiotu Igora Dzierzanowskiego, który uważa, iż „rzetelne odtworzenie kompletnego obrazu graffiti ostatnich 20 lat to układanka nie do ułożenia”. Ale można zrobić coś innego: pokazać najciekawsze przykłady oraz bogactwo street-artu. I tym właśnie tropem poszli autorzy książki „Polski street-art”.