To druga, po ponad trzech latach, obecność w tym miejscu reżysera – i innych realizatorów – z Polski. Poprzednim razem było całkiem inaczej: część sali buczała, część tupała z ukontentowania, a ogólnie panowała atmosfera skandalu, ponieważ Krzysztof Warlikowski, zabierając się do „Eugeniusza Oniegina” Czajkowskiego, przeniósł akcję na amerykański Zachód, z tytułowego bohatera uczynił geja i kazał mu marzyć o kowbojach z „Tajemnicy Brokeback Mountain”. Realizacja nie wróciła już po pierwszej serii spektakli i nie weszła do repertuaru. Inaczej spektakl Jarzyny, który po marcowej serii wróci latem w ramach Monachijskiego Festiwalu Operowego. Będzie też pokazany w operze w Lyonie, ponieważ został stworzony w koprodukcji obu teatrów. To zresztą właśnie w Lyonie odbył się dwa lata temu operowy debiut zagraniczny Jarzyny – wystawił tam „Gracza” Siergieja Prokofiewa i zebrał pozytywne recenzje.
Dawno już minęły czasy, gdy Jarzyna przenosił akcję „Così fan tutte” Mozarta do burdelu, wstawiając do środka utworu przebój Boney M. To było w Teatrze Wielkim w Poznaniu w 2005 r. Potem jeszcze był spektakl „Giovanni” z 2007 r., sklejony z cytatów z „Don Giovanniego”, podłożonych pod grę aktorów teatralnych; rzecz działa się „nowomodnie” na białych fotelach apartamentu oraz w łazience. Po tych paru bolesnych banałach reżyser nie powracał już do opery, aż do ostatnich lat.
Dziś – jak można wywnioskować, oglądając wystawione w Monachium „Dziecko i czary” Maurice’a Ravela i „Karła” Alexandra von Zemlinsky’ego – nabrał dystansu.