Przez prawie trzy dekady XX w. szokowała niekonwencjonalnym stylem życia i niezwykłym talentem aktorskim. Była klasycznym produktem amerykańskiego systemu gwiazd. Rok młodsza od Jamesa Deana, dwa lata od Clinta Eastwooda, trzy lata od Audrey Hepburn już w wieku 11 lat podpisała profesjonalny kontrakt z wytwórnią Metro-Goldwyn-Mayer. Okrzyknięta cudownym dzieckiem zawsze powtarzała, że „nie pamięta, by kiedykolwiek nie była sławna”. W jej aktorstwie nie wyczuwało się fałszu, udawania, sztuczności, była cudownie naturalna, spontaniczna, jakby stworzona wyłącznie do występów przed kamerą. „Obudźcie mnie, jak będzie miała 16 lat” – żartował Orson Welles, oczarowany wdziękiem 10-letniej, przebojowej Taylor rozpychającej się na planie „Lessie wróć”. Doceniając jej umiejętności prestiżowy „The New York Times” już w 1949 r. wróżył, że w zdominowanym przez mężczyzn hollywoodzkim przemyśle filmowym będzie należała do wąskiego grona szczęściarek, którym zdarzają się same dobre rzeczy.
Jednak los takich piękności jak ona był w Hollywood przesądzony. Aktorka od początku zdawała sobie sprawę, że jej życie prywatne nie będzie łatwe, co częściowo tłumaczy, dlaczego grane przez nią nastolatki wydawały się nad wyraz dojrzałe, pozbawione naiwności i pochodziły jakby z innego, dorosłego już świata.
Twór doskonały
Prawdziwą Elizabeth Taylor – o zniewalającym „fiołkowym” spojrzeniu, piękną, zmysłową, rzucającą mężczyzn na kolana – stworzył George Stevens, reżyser dramatu „Miejsce pod słońcem” (1951 r.). W tej swobodnej adaptacji powieści Theodora Dreisera „Tragedia amerykańska” zagrała femme fatale, tajemniczą kobietę o olśniewającej urodzie, która uwodzi naiwnego, zakochanego w niej chłopca i zmusza do zamordowania pochodzącej z robotniczej rodziny brzemiennej kochanki.