Najmniej znamy życie Miłosza. Jego twórczość obrosła interpretacjami, ale jego postać przez lata zastygła w pomnik. Pozostał obraz spełnionego poety, noblisty, którego po powrocie do kraju wszyscy pytali, jak żyć. Tymczasem Miłosz – według Andrzeja Franaszka – do końca życia z niepokojem rozpamiętywał swoje decyzje życiowe i był przekonany, że musi płacić za wszystko najwyższą cenę. Przede wszystkim za swój talent.
Miłosz pisząc o swoim życiu często używał metafory diabelskiego paktu. W opowieści Franaszka widzimy młodego, niesłychanie ambitnego poetę, zakompleksionego, ale i wyniosłego. Chciał poświęcić się bez reszty pisaniu i dlatego opuścił swoją dziewczynę. Ten krok poeta uznał później za swoją pierwszą winę, która go dręczyła przez lata. Strach i poczucie demonicznego kuszenia pojawiły się po raz kolejny, kiedy opisywał swój wyjazd z kraju. O „Traktacie moralnym” – utworze, w którym rozliczał się z tamtym czasem i filozofią Tadeusza Krońskiego – napisano już wiele.
Kroński według wielu komentatorów uosabiał demoniczną pokusę, by na ludzi patrzeć z pogardą, jak na bezmyślną masę, której na siłę można wtłoczyć do głowy marksizm. Miłosz przez całe dziesięciolecie zmagał się z tym wpływem. Uzdrowieniem stał się „Zniewolony umysł”. Teraz, czytając biografię, widzimy też, jakim potwornym przeżyciem była dla Miłosza emigracja w 1951 r. Jeszcze w kraju czuł wstręt do siebie, bo był w stanie zrobić niemal wszystko, by dostać paszport. Potem, kiedy znalazł się w Paryżu i schronił się w paryskiej „Kulturze”, balansował na granicy szaleństwa.