Życie w Polsce to bolesne cofnięcie się w rozwoju cywilizacyjnym o kilkadziesiąt lat
Wywiad został opublikowany w POLITYCE w czerwcu 2011 roku.
Joanna Podgórska: – Mija 10 lat od pani powrotu ze szwedzkiej emigracji. Udało się znów przyzwyczaić do Polski? Znormalniała?
Manuela Gretkowska: – Nie za bardzo. Emigrując ma się poczucie nie tyle obcości, co inności. I to lubię, jest fajne. Ale wracając do Polski, cały czas ma się poczucie niedopasowania, razi zastój. Podróż z powrotem ze Szwecji czy Francji jest podróżą pod prąd czasu. Powrót do Polski to bolesne cofnięcie się w rozwoju cywilizacyjnym o kilkadziesiąt lat. Mentalny i materialny regres.
Chyba głównie mentalny, bo przecież buduje się drogi, unowocześnia miasta?
Ale z mentalności wynikają priorytety w polityce, programy edukacyjne, to jak zachowują się ludzie na ulicy. Wbrew temu, czego uczył nas marksizm, baza bazą, ale nadbudowa może bardziej uwierać betonem.
Bohater jednej z pani powieści po powrocie z emigracji mówi: „Wystarczy kontakt z Polakami i zaczynam raczkować ze strachu”. Razi go megalomania, przekonanie, że jesteśmy dziećmi bohaterów – AK, Solidarności, a nie egzystencjalnych tchórzy i alkoholików. Kreacja literacka czy pani odczucia?
Jedno i drugie. Polska mitomania i nieudacznictwo są naszą spuścizną historyczną od końca Jagiellonów. Małość nadrabiamy wielkością urojoną. Wszystko, co ponad poziom – Małysz, papież, Kubica – urasta nieproporcjonalnie do rozmiarów narodowych relikwii. To wynika z fasadowości katolicyzmu. Gdybyśmy byli protestantami, bylibyśmy skromniejsi i ta fasada by się tak barokowo, kontrreformacyjnie nie wypuczała.
Z katolicyzmem związany jest też patriarchat. Jakakolwiek rysa na męskim autorytecie wywołuje trzęsienie ziemi polskiej, jakby ktoś zniszczył podstawy naszej chwiejnej tożsamości.