Niech żyje sojusz międzypokoleniowy!
Festiwal filmowy w Gdyni 2011: relacja druga
Wchodzący do gdyńskiego Teatru Muzycznego, pełniącego przez ten tydzień funkcję pałacu festiwalowego, zapewne nie przyglądają się dokładniej zawieszonym nad wejściem portretom. A zatrzymać się warto, kogo tam bowiem widzimy? Andrzeja Wajdę, Agnieszkę Holland, Jerzego Skolimowskiego, Krystynę Jandę, ale też Tadeusza Konwickiego. Rzadko spotykany w innych dziedzinach sztuki hołd złożony mistrzom. Czy można wyobrazić sobie przykładowo krajowy festiwal teatralny, na którym organizatorzy wyeksponowaliby podobizny Konrada Swinarskiego, Adama Hanuszkiewicza, Zygmunta Hubnera, czy nawet żyjącego i pozostającego w doskonałej formie artystycznej Jerzego Jarockiego? Albo zlot pisarzy, któremu patronowaliby Jarosław Iwaszkiewicz, czy honorowany przez filmowców Tadeusz Konwicki? Raczej trudno w to uwierzyć. Tymczasem w kinie mamy trwający niezmiennie sojusz międzypokoleniowy, i jest to widok wzruszający, choć nie mam pewności, czy obie miłujące się strony są jednakowo zachwycone tą sytuacją.
Narzuca się bowiem pytanie, kiedy na podobne portrety zasłużą sobie laureaci z niedawnych festiwali, np. Wojciech Smarzowski, Borys Lankosz, Krzysztof Krauze? A jaka przyszłość czeka tegorocznych debiutantów, dzięki którym festiwal jest naprawdę ciekawy? Krytycy bardzo słusznie chwalą filmy Rafaela Lewandowskiego („Kret”), Grega Zglińskiego („Wymyk”), o których wspominałem we wczorajszej korespondencji. Ale jest już nowy obiekt zachwytów – „Ki” Leszka Dawida, film o pokoleniu szukającym dla siebie miejsca w zmieniającej się rzeczywistości, trochę infantylnym i nieodpowiedzialnym jak tytułowa bohaterka (wreszcie odpowiednia rola dla Romy Gąsiorowskiej), ale zarazem budzącym sympatię, do polubienia.