Najgorętszy ostatnio spór młodej krytyki muzycznej dotyczył zespołu Skaldowie. Wymieniani byli także inni wykonawcy z kręgu krajowego bigbitu, ale to grupa braci Zielińskich – polscy The Beach Boys, jak się ich ostatnio coraz częściej opisuje, nie tylko ze względu na rodzinne korzenie obu zespołów – stała się symbolem całego zamieszania.
Dyskusję wywołał Borys Dejnarowicz, publikując w serwisie T-Mobile Music felieton o tym, jak zmieniła się perspektywa młodych, „najbardziej osłuchanych i żądnych wrażeń recenzentów w Polsce”. „Teraz ich tradycja to Trzaskowski, Grechuta, Seifert, Dębski, Trojanowska, Vox, Sztywny Pal Azji, Varius Manx i Piasek. I wcale nie chcą gonić Zachodu – coraz mniej imponuje im biegła znajomość anglosaskiego undergroundu i bycie na bieżąco ze wszystkimi tamtejszymi modami” – napisał.
Patrioci i kosmopolici
Jeśli przyjrzeć się najciekawszym premierom sezonu, zauważymy, że polskie zespoły rockowe coraz częściej śpiewają po polsku i coraz bardziej otwarcie sięgają do bigbitowej tradycji. Szczególnie mocno dwa z nich: Nerwowe Wakacje i Muzyka Końca Lata. Chociaż gdybyśmy się przyjrzeli ich korzeniom, doszlibyśmy do wniosku, że z powodów ideologicznych powinny się dziś raczej spierać, niż współtworzyć jedną scenę. Żeby ten fenomen zrozumieć, spójrzmy przez chwilę na polską scenę rockową jak na scenę polityczną.
Wyobraźmy sobie, że – w dużym uproszczeniu – przez lata ścierają się w krajowym rocku dwa prądy: patrioci i kosmopolici. Przykłady? Kazik i Kult ze swoim „Polska, mieszkam w Polsce, mieszkam tu, tu, tu, tu” od początku zdefiniowaliby się jako patrioci.