Bartek Chaciński: – Co słychać w Nigerii?
Femi Kuti: – Jest ciężko, bardzo ciężko. Inaczej nie mógłbym tego ująć.
Jest pan muzycznym ambasadorem Afryki – i jako syn Feli Kutiego, i jako słuchany na całym świecie muzyk. To chyba samo w sobie niełatwe?
Każde życie jest trudne, więc nie ma co narzekać. Nie mogę powiedzieć, że jeśli mnie jest ciężko, to jestem z tego powodu kimś wyjątkowym. Politycy sprawili, że życie jest trudne dla wszystkich.
Mówi pan w imieniu Nigerii?
To tylko kolonialna nazwa kraju, której nie rozumiem. Mówię w imieniu znacznie szerszej społeczności.
Pana ojciec mówił w imieniu całego kontynentu, ale czy w tej chwili w ogóle można zabierać głos w imieniu Afryki?
Mam ten komfort, że w tej chwili mogę mówić w imieniu świata. Właśnie dlatego, że mamy czasy, gdy wszystkim, z wyjątkiem naprawdę nielicznych uprzywilejowanych osób, żyje się gorzej. Tyle że w Afryce mieliśmy ciężko od dnia zero. Więc gdy teraz Amerykanie narzekają na kryzys, dla nich to coś nowego, ale nie dla nas. W pewnym sensie ten strach wyrównał szanse. Nie ma oaz spokoju. Ludzie we wszystkich krajach obawiają się, że jeśli zbankrutuje gospodarka amerykańska, będzie to miało przełożenie na ich życie. Proszę popatrzeć na Bliski Wschód, na Egipt, na Syrię, zobaczyć, co się dzieje w Afganistanie i Iraku, proszę mi pokazać miejsce, gdzie większość ludzi jest szczęśliwa.
Co pan myślał, śledząc niedawne zamieszki w Anglii?
Gdyby to było 10 chuliganów, może bym nie pomyślał o kryzysie, ale mówimy o tysiącach młodych ludzi, a to poważny problem.