Że w teatrze czy literaturze komentuje się rzeczywistość, to naturalna sprawa. Sztuka krytyczna, funkcjonująca w ramach sztuk wizualnych, też ma swoje zaplecze: obraz – prawdziwy lub metaforyczny.
Muzyka to inny świat. Zaczyna się tam, gdzie kończą się słowa – twierdził Claude Debussy. Witold Lutosławski dodawał, że wyraża jedynie samą siebie. Ale przecież jest ona także grą na ludzkich emocjach, subtelną, lecz bardzo skuteczną. Trudno wyobrazić sobie obrzęd religijny bez jakiejkolwiek muzyki. Trudno sobie wyobrazić demonstracje społeczne, jeśli nie bez śpiewania, to choćby bez rytmicznego skandowania haseł. Wielokrotnie zaprzęgano muzykę w służbę propagandy nawet bez świadomości jej twórców, jak dzieła Beethovena i Wagnera, wykorzystywane przez nazistów.
Z drugiej strony niejeden kompozytor miał potrzebę zademonstrowania swojej postawy społecznej czy politycznej. Pierwszym impulsem do takich działań była rewolucja francuska, gdy po raz pierwszy doszły do głosu niższe szczeble drabiny społecznej i potrzebowały własnej, prostszej i porywającej je zarazem muzyki: to wtedy narodziła się pieśń masowa (z „Marsylianką” na czele).
Jeszcze Mozart, choć był pierwszym w historii Europy wolnym kompozytorem, uważał, że „w operze poezja powinna być posłuszną córą muzyki”, czyli że aby utwór miał wartość, muzyce należy podporządkowywać treść utworu, a nie odwrotnie. Ale Ludwig van Beethoven już potrafił ilustrować dźwiękami zwycięstwo Wellingtona w bitwie pod Vittorią, pisać marsze wojskowe, poświęcić operę walce o wolność („Fidelio”) czy zadedykować symfonię Napoleonowi, a potem dedykację wykreślić, gdy jej adresat nie spełnił ideałów kompozytora.