Fascynują swym podwójnym życiem. Budzą oburzenie, gdy działają przeciwko nam, a podziw, kiedy bronią „naszej sprawy”. W kulturze masowej bywają też plastrem na rzeczywistość. Bajkowy James Bond – wyposażony w techniczne cacka i efektowną męskość – wciąż od nowa ratował świat i okolice, osładzając Brytyjczykom utratę imperium i przesłaniając widmo Kima Philby’ego, przez całe lata agenta Moskwy w kierownictwie Secret Intelligence Service Jej Królewskiej Mości. Rambo, odbijając z niewoli amerykańskich lotników, przynajmniej na chwilę wygrywał wojnę wietnamską. A nasz Kloss pozwalał trzem peerelowskim pokoleniom odreagować kompleks niemiecki.
Jednak ostatnio jest zła pogoda dla tajnych służb. KGB nie zapobiegła rozpadowi ZSRR. Stasi nie uratowała NRD. CIA przegapiła atak na nowojorskie wieżowce. A nasza CBA po wyczynach agenta Tomka zarobiła na opinię firmy, która nie tyle wykrywa, ile inscenizuje afery na zamówienie politycznych mocodawców.
Literatura popularna i film wychwyciły tę zmianę pogody. W obecnym właśnie na naszych ekranach „Długu” (reż. John Madden) agenci Mosadu beznadziejnie zawalają porwanie z NRD zbrodniarza wojennego. Po czym kłamią, że go zabili, i są fetowani jako bohaterowie.
Filmów o dwuznaczności metod tajnych służb jest co niemiara. W kiczowatym niemieckim filmie „Nadzieja umiera na końcu” (2011) niemiecka pacyfistka zostaje w 1944 r. zwerbowana do brytyjskiego wywiadu. Ma szpiegować przystojnego podwodniaka, którego okręt z tajną misją ma dotrzeć do Japonii. Dzięki informacjom agentki będzie zatopiony. Tyle że dziewczyna się w nim zakocha.