Sławę Jorge Franco przyniosła pewna nastoletnia zabójczyni ze slumsów Medellin – Rosario Tijeras. Taki jest tytuł jego pierwszej słynnej powieści, ale naprawdę głośno zrobiło się, kiedy na okładce następnej „Paraiso Travel” (obie dostępne po polsku) ukazała się rekomendacja Gabriela Garcii Marqueza. Kolumbijski noblista ogłosił, że to właśnie jemu chciałby przekazać pałeczkę w sztafecie pisarskich pokoleń.
Garcia Marquez rzucił na szalę autorytet i artystyczną dumę, mimo że Jorge Franco jest najbardziej znanym przedstawicielem pokolenia pisarzy Ameryki Łacińskiej, którzy nie chcieli pisać dalej tak jak wielki Kolumbijczyk, czyli o nawiedzających domy duchach, epidemiach amnezji, latających dywanach i innych historiach, opowiadanych przez babcie i ciotki. Innymi słowy to Jorge Franco, urodzony w 1962 r., i paru jeszcze jego rówieśników przebili osinowym kołkiem realizm magiczny, królujący przez kilka dekad w literaturze iberoamerykańskiej. Zwrócili się ku brutalnym realiom społecznym, a narratorami powieści uczynili mieszkańców wielkich metropolii.
Nowe pokolenie zadrwiło z marquezowskiej legendy i nazwało się pokoleniem McOndo. Ta etykieta zrodziła się ze skojarzenia miejskiej popkultury spod znaku McDonald’sa i Macondo – mitycznej wioski, w której toczy się akcja „Stu lat samotności”, umieszczonej tu w szyderczym i pozbawionym magii kontekście. Mówi się o nich: pokolenie realizmu brutalistycznego, gdyż w ich powieściach płynie rzeka krwi, a w centrum zainteresowania są narkotyki, niezbyt romantycznie opowiedziany seks, tożsamość i odmienność.