Rok temu ukazała się obszerna publikacja „Polski street art”, dokumentująca bogactwo współczesnej polskiej sztuki ulicy. Sprzedała się tak szybko, że jej pomysłodawca, Fundacja Sztuki Zewnętrznej, postanowił iść za ciosem. I oto trafił do księgarń nowy album Tomasza Sikorskiego i Marcina Rutkiewicza „Graffiti w Polsce 1940–2010” (wydawnictwo carta blanca). O tyle ciekawszy, że nieograniczający się do ostatnich dwóch dekad, lecz przypominający, iż bieganie z pędzlem po ulicach ma u nas dużo większą tradycję, niżby się mogło wydawać.
Albumowa historia graffiti zaczyna się w 1940 r. Oczywiście można by sięgnąć głębiej w przeszłość. Wszak zachowały się historyczne przekazy świadczące, że już od czasów powstania listopadowego Polacy ochoczo, szczególnie w Warszawie, zamieszczali na murach napisy o treści politycznej, obrażające, wykpiwające czy ośmieszające rosyjskiego zaborcę. Owe zazwyczaj spontaniczne działania nasilały się w momentach przełomów – kolejnych narodowych powstań, rewolucji 1905 r. czy w okresie I wojny światowej.
Dlaczego więc cezurę czasową ustawiono na II wojnie światowej? Po pierwsze, z tego okresu pochodzą najstarsze, zachowane do dziś, świadectwa politycznego graffiti. Zazwyczaj na zdjęciach, ale – w nielicznych przypadkach – także na ścianach. Odrestaurowane i osłonięte szybami, są dziś świadectwem czasu, nie mniej hołubionym niż inne pamiątki czasów wojny. Po drugie, to właśnie wówczas, po raz pierwszy w historii, malowanie po murach stało się jednym z narzędzi zorganizowanej akcji przeciw okupantom. I to jak zorganizowanej! Na przykład między 20 marca a 3 kwietnia 1942 r.