Cudowne odnalezienie Krzysztofa Krzaka
Zaginiony Bard z Mielca: gdzie był, jak go nie było?
Saksy, 1990
W 1990 r. Krzak pojechał zarobić na życie. Żona pracowała w mieleckim biurze turystycznym – załatwiła mu saksy w Hiszpanii. Zapisali się na domek z Drewbudu. On śpiewał poezję, ale z tego nie żył, chociaż bardzo chciał. Był mechanikiem na wydziale statecznika poziomego do radzieckiego samolotu Ił-86 w Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego. Zbyt często prosili rodziców o pomoc, niehonorowo.
Krzysiek z przygnębienia znikał pić z ludźmi z miasta i spoza. Także z sukcesu pić, lirycznie. Bywało, że szukali go po Mielcu utytułowani koledzy poeci z propozycjami koncertów. A on, łeb niepokonany, sam jeden z prawdziwą piłkarską reprezentacją mierzył się wtedy w kilkudniowej symultanie wódczanej. Zawodnicy padali pod stół, wstawali pić dalej, a Krzysiek nie przerywał akompaniamentu. Ciągle przechylony między swoją wielkością a marnością. W lodówce pustością. To metoda twórcza, która się sprawdzała poetom do pewnego wieku. Potem żyłka pękała, ryby im tonęły.
Saksy – goła proza, rzecz należało upoetyzować. Krzysiek Krzak miał 27 lat. Andrzej Ciach, jego mentor, kompan i wspólnik w poezji – 10 lat więcej. Ciachnąć krzakiem – mówiło się w mieście i na festiwalach piosenki literackiej. Czyli Ciach słowa, Krzak nuty. Zdobywali Złote Sęki, Szczeble do Kariery, trofea na Piosence Studenckiej w Krakowie, Amatorskiej w Myśliborzu, na Debiutach opolskich. Krzyśka nagrywało radio i telewizja, dostał stypendium kompozytorów. Potem rajzowali po kraju taksówkami, wódka nad morzem, szampan w górach, same najlepsze hotele, a co! Byli wielcy w gronie.
Nocą, przed wyjazdem Krzaka, było pożegnanie u Ciacha. Poeci śpiewający pili, bo oto kolega jechał budować Hiszpanię. Kurważ, nawywijałem głupot, muszę sobie pozapierdalać fizycznie, mówił Krzak.