Świetna passa 63-letniej Meryl Streep (tegoroczną, obsypaną nagrodami „Żelazną Damę” poprzedziły hity kasowe „Diabeł ubiera się u Prady”, „Mamma Mia!”, „Julie i Julia” oraz „To skomplikowane”) właśnie uwieńczona została trzecim w jej karierze Oscarem. Prężnie rozwijają się także kariery 52-letniej Tildy Swinton i 65-letniej Glenn Close (obie w tym roku nominowane do Złotych Globów, a Close także do Oscara), pięćdziesięciolatek Annette Bening i Julianne Moore, które niedawno błysnęły w roli lesbijskiej pary wychowującej dwoje nastoletnich dzieci w przebojowym filmie „Wszystko w porządku”.
To tylko kilka nazwisk z coraz bardziej wydłużającej się listy dojrzałych gwiazd światowego kina, które zamiast kończyć karierę, grają coraz więcej: w kinie, teatrze, mają „własne” seriale. A jeszcze niedawno dojrzałe aktorki zarzucały hollywoodzkim producentom ageizm i seksizm. Irytowały się, że po przekroczeniu czterdziestki mogą co najwyżej liczyć na trzecioplanowe role matek, żon i wścibskich sąsiadek. Że zmaskulinizowane kino nie widzi w nich kobiet z dojrzałą seksualnością, bogatym życiem wewnętrznym, zawodowym i pragnieniami. Show-biznes najwyraźniej w końcu przejrzał na oczy.
A jak to wygląda w Polsce? Czy zwyczajowe narzekanie na brak ciekawych ról dla aktorek po czterdziestce wciąż ma uzasadnienie w czasie, gdy gwiazdami ostatnich miesięcy są Agata Kulesza i Kinga Preis, aktorki, które w ubiegłym roku przekroczyły czterdziestkę?
W imię Róży
Kulesza jeszcze niedawno narzekała: „W polskim filmie brakuje ciekawych ról dla kobiet w okolicach czterdziestki. U nas kobieta na ogół jest tylko ozdobnikiem. Najlepiej, żeby była piękną, długonogą i długowłosą blondynką.