Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kultura

Dojrzałość w (s)cenie?

Pięć minut aktorek 40+

Kinga Preis w serialu „Ja to mam szczęście” Kinga Preis w serialu „Ja to mam szczęście” Mieszko Piętka / AKPA
Na scenach, ekranach małych i dużych brylują aktorki dojrzałe. W USA i Europie Zachodniej. W Polsce sprawa jest bardziej skomplikowana.
Agata Kulesza w „Róży” Wojciecha SmarzowskiegoMateusz Skalski/materiały prasowe Agata Kulesza w „Róży” Wojciecha Smarzowskiego
Danuta Stenka od kina niczego się już raczej nie spodziewa. Nadzieję daje jej teatr.Monika Zielska/TVP Danuta Stenka od kina niczego się już raczej nie spodziewa. Nadzieję daje jej teatr.

Świetna passa 63-letniej Meryl Streep (tegoroczną, obsypaną nagrodami „Żelazną Damę” poprzedziły hity kasowe „Diabeł ubiera się u Prady”, „Mamma Mia!”, „Julie i Julia” oraz „To skomplikowane”) właśnie uwieńczona została trzecim w jej karierze Oscarem. Prężnie rozwijają się także kariery 52-letniej Tildy Swinton i 65-letniej Glenn Close (obie w tym roku nominowane do Złotych Globów, a Close także do Oscara), pięćdziesięciolatek Annette Bening i Julianne Moore, które niedawno błysnęły w roli lesbijskiej pary wychowującej dwoje nastoletnich dzieci w przebojowym filmie „Wszystko w porządku”.

To tylko kilka nazwisk z coraz bardziej wydłużającej się listy dojrzałych gwiazd światowego kina, które zamiast kończyć karierę, grają coraz więcej: w kinie, teatrze, mają „własne” seriale. A jeszcze niedawno dojrzałe aktorki zarzucały hollywoodzkim producentom ageizm i seksizm. Irytowały się, że po przekroczeniu czterdziestki mogą co najwyżej liczyć na trzecioplanowe role matek, żon i wścibskich sąsiadek. Że zmaskulinizowane kino nie widzi w nich kobiet z dojrzałą seksualnością, bogatym życiem wewnętrznym, zawodowym i pragnieniami. Show-biznes najwyraźniej w końcu przejrzał na oczy.

A jak to wygląda w Polsce? Czy zwyczajowe narzekanie na brak ciekawych ról dla aktorek po czterdziestce wciąż ma uzasadnienie w czasie, gdy gwiazdami ostatnich miesięcy są Agata Kulesza i Kinga Preis, aktorki, które w ubiegłym roku przekroczyły czterdziestkę?

W imię Róży

Kulesza jeszcze niedawno narzekała: „W polskim filmie brakuje ciekawych ról dla kobiet w okolicach czterdziestki. U nas kobieta na ogół jest tylko ozdobnikiem. Najlepiej, żeby była piękną, długonogą i długowłosą blondynką. Rzadko trafia się scenariusz, gdzie jest materiał do zagrania, w którym o coś chodzi”. Potem jednak pojawiły się dwie ciekawe role: matki nastolatka w „Sali samobójców” Jana Komasy, która w wirze robienia kariery zawodowej nie zauważa, że syn pogrąża się w depresji, a zrozumienia i pomocy – zamiast w rodzinnym domu – szuka na internetowych forach, oraz tytułowej Róży z filmu Wojciecha Smarzowskiego.

Poruszający film, eksplorujący nieznany powszechnie fragment naszej historii (eksterminacja Mazurów tuż po zakończeniu II wojny światowej), odbił się szerokim echem, podobnie jak wstrząsająca, tym silniej, że grana oszczędnie, przytłumiona, rola Kuleszy. Gwałcona przez radzieckich „wyzwolicieli”, lżona i pogardzana przez swoich i Polaków, za wszelką cenę próbująca normalnie żyć Róża symbolizuje wszystkich zwykłych ludzi, którym Historia zniszczyła życie. Dla Kuleszy – aktorki dotąd mało wyrazistej, bez wielkich kreacji teatralnych w dorobku, z drugoplanowymi rolami w serialach (o której ostatnio było głośno przed czterema laty, gdy wygrała „Taniec z gwiazdami” i oddała nagrodę, srebrne Porsche, na cele charytatywne) – ostatnie dwa lata są najlepszymi w karierze.

Z kolei Kinga Preis od lat jest w polskim filmie gwiazdą tła. Kreacje teatralne, które tworzy w macierzystym Teatrze Polskim we Wrocławiu w spektaklach najwybitniejszych reżyserów – od Jerzego Jarockiego po Jana Klatę – predestynują ją do głównych ról filmowych. Zamiast nich pojawiają się jednak tylko propozycje drugoplanowe i epizodyczne. Preis zwykle robi z nich najmocniejsze punkty filmów, jednak to wciąż – choć często inteligentniejsze od głównych, męskich bohaterów – żony przy mężach i matki (jak w ostatnich obrazach Smarzowskiego „Domu złym” i „Róży” czy w nominowanym do Oscara „W ciemności” Agnieszki Holland). Szansę na swoją pierwszą od lat główną rolę dostała dopiero od telewizji. W debiutującym kilka tygodni temu rodzinnym serialu komediowym telewizyjnej Dwójki „Ja to mam szczęście” wraz z Jackiem Braciakiem tworzy nowoczesne małżeństwo położnej i dewelopera, wychowujące trójkę dzieci, z których dwójka pochodzi z poprzednich związków małżonków.

Z okazji głównej roli aktorka schudła, wypiękniała i zaczęła bywać na promujących serial bankietach, co dokumentują skrzętnie kolorowe pisma i rozmaite pudelki. Tym sposobem Preis, która nigdy nie przywiązywała przesadnego znaczenia do wyglądu, nagle stała się ikoną stylu i logo nowoczesnych, zadbanych czterdziestolatek. Dziś tłumaczy obowiązującą aktorki zasadę: „Uroda w filmie nie jest ani przeszkodą, ani zachętą, ale już w serialach potrzebni są ludzie mili dla oka, żeby fajnie było spotykać się z nimi codziennie”.

Serial z Kuleszą w roli głównej zadebiutuje na antenie polskiego Canal+ w kwietniu. „Krew z krwi” (format holenderski) to kryminalna historia wdowy po gangsterze, która, by chronić rodzinę, musi przejąć interesy męża. Stopniowo wchodzi w półświatek, a granica między dobrem i złem niebezpiecznie się zaciera. W tym samym czasie w warszawskim Ateneum aktorka wystąpi w głównej roli w „Merylin Mongoł” Nikołaja Kolady, towarzyszyć jej będzie najbardziej rozchwytywany dziś rodzimy aktor (jednocześnie partner Kuleszy z „Róży”) Marcin Dorociński, reżyseruje… Bogusław Linda.

Droga zawodowa Kuleszy (do pewnego stopnia także Preis) świetnie ilustruje mechanizmy rządzące karierą w dzisiejszej kulturze i rozrywce. Popularność zdobyta w drugoplanowych rolach serialowych (dla Kuleszy to m.in. przyjaciółka „Heli w opałach”, dla Preis – pyskata gosposia księdza Mateusza) przekłada się na propozycje większych ról filmowych, te z kolei dają szansę zagrania wiodących ról w serialach, na końcu zaś pojawiają się propozycje głównych ról w gwiazdorskich spektaklach.

Falowanie i spadanie

Pytanie, jak długo będzie trwała aktorska hossa? Doświadczenie aktorek, które przed nimi przeżywały swoje pięć minut sławy, pokazuje, że niezbyt długo. Danuta Stenka nazywa to falowaniem kariery. Jej aktorska fala przyszła dość późno – po latach gry w teatrze, grubo po trzydziestce zagrała nestorkę kresowego rodu Jurewiczów w pierwszej części świetnego serialu „Boża podszewka” Izabelli Cywińskiej. Potem fala opadła, by znów podnieść się siedem lat później, gdy zupełnie odmieniona – odchudzona i odmłodzona – Stenka zagrała ikonę pokolenia ówczesnych czterdziestolatek w pierwszej (i jedynej udanej) polskiej komedii romantycznej „Nigdy w życiu!”.

Wtedy też o Stenkę upomniał się teatr – zagrała wielkie role u najważniejszych reżyserów, z Warlikowskim, Jarzyną i Mają Kleczewską na czele, została też aktorką Teatru Narodowego. Kino (i telewizja, jeśli nie liczyć serialu policyjnego „Instynkt”) nie znalazło jednak na nią pomysłu.

Dorota Kolak, wybitna aktorka gdańskiego Teatru Wybrzeże, mając 52 lata, w dorobku 90 ról teatralnych oraz kilka w serialach i telenowelach, dostała swoją pierwszą propozycję znaczącej roli filmowej. Szansę wykorzystała – za rolę władczej, zdesperowanej matki, walczącej o prawo syna do opieki nad jego dzieckiem w „Jestem twój” Mariusza Grzegorzka, otrzymała nagrodę za najlepszą rolę drugoplanową na festiwalu w Gdyni. Był 2009 r. Od tego czasu – cisza: „Nie było propozycji lub takie, które nie dawały mi satysfakcji”. Dziś gra głównie w teatrze, ostatnio także w warszawskiej Polonii, w wyreżyserowanym przez Krystynę Jandę „Seksie dla opornych”. Z Mirosławem Baką wcielają się w małżeństwo z 27-letnim stażem, które w hotelowym pokoju, podążając za instrukcjami z podręcznika, próbuje ożywić swoje życie erotyczne, odnaleźć dawną radość życia w obliczu nadchodzącej starości. Poza tym – nieco zwariowane matki głównych bohaterek w serialach rodzinnych.

Szumowska to za mało

W 2002 r. aktorka Rosanna Arquette pokazała na festiwalu w Cannes film dokumentalny, w którym przepytywała 34 aktorki powyżej trzydziestki o przyczyny zwolnienia albo zatrzymania ich karier zawodowych; tytuł filmu „Szukając Debry Winger”, od nazwiska aktorki trzykrotnie nominowanej do Oscara, która z braku propozycji ciekawych ról wycofała się z zawodu. Dekadę później sytuacja jest diametralnie inna. Duża w tym zasługa dojrzewającej wraz z aktorkami i głównie kobiecej widowni kinowej, która chce oglądać filmy ze swoimi przedstawicielkami i o swoich problemach, a także rozwoju branży kosmetycznej i mody na zdrowe życie, które pozwalają kobietom cieszyć się młodością znacznie dłużej niż kiedyś. No i tego, że aktorki wzięły sprawy w swoje ręce – wyszukują książki, które mogłyby posłużyć za podstawę do scenariuszy filmowych, zakładają firmy produkcyjne, angażują się w szukanie środków na realizację filmów.

Tymczasem w Polsce kino wciąż pozostaje głównie męską domeną. Reżyserzy mężczyźni opowiadają historie z męskiej perspektywy, medium swojej wrażliwości czyniąc aktorów (ostatnio popularne są historie o wchodzeniu w smugę cienia), kobietom przypadają role dekoracyjne, a w najlepszym razie dopełniające: matek, żon i kochanek. Jedna Małgorzata Szumowska to za mało.

Większe szanse aktorkom daje telewizja, która stawia ostatnio na komediowe seriale rodzinne. Trudno jednak nie zauważyć schematyzmu tych produkcji, bardziej służących sprzedaży product placementów niż aktorskich umiejętności.

Lepiej sprawa wygląda w teatrze, który kilka lat temu zauważył, że większość jego widzów stanowią kobiety. Rośnie liczba reżyserek, pojawia się coraz więcej sztuk o kobietach, z ciekawymi, złożonymi rolami także dla aktorek dojrzałych, klasyczne dramaty zaś przepisywane są tak, by pokazywały świat z perspektywy bohaterek, nie bohaterów.

Gwiazdami Nowego Teatru Krzysztofa Warlikowskiego są 65-letnie Stanisława Celińska i Ewa Dałkowska, najważniejszą aktorką wrocławskiego Teatru Polskiego jest 49-letnia Ewa Skibińska – wszystkie są aktorkami do zadań specjalnych, nie boją się wykorzystywać nagości jako silnego środka wyrazu, pobrzydzać się na rzecz roli, wprowadzać w stany ekstremalne. W kinie jednak prawie nie istnieją. Skibińska w ciągu całej kariery otrzymała dwie szanse na pełnokrwiste, przejmujące kreacje: dwie dekady temu Oli Watowej we „Wszystko, co najważniejsze” w reż. Roberta Glińskiego i tytułowej „Matki Teresy od kotów” w reż. Pawła Sali, dwa lata temu.

Szansę pokazania możliwości dojrzałym aktorkom stwarza w swoim teatrze Krystyna Janda, sama zresztą też zbyt rzadko wykorzystywana przez kino (w planach jest film biograficzny o Marii Curie-Skłodowskiej z Jandą w roli tytułowej). Największym komercyjnym hitem ostatnich lat jest „Klimakterium i już” – z aktorkami po sześćdziesiątce, tańczącymi i śpiewającymi o urokach dojrzałości. O tym, że widzowie lubią dojrzałe aktorki, świadczą też tłumy na telenowelowym „Sierpniu” w Teatrze Studio, z grającymi ostatnio głównie w serialach i telenowelach Edytą Jungowską, Joanną Trzepiecińską i Ewą Błaszczyk w obsadzie.

Dotąd o winie, które im starsze, tym lepsze, mówiło się raczej w kontekście aktorów – przykładem choćby późna wielka kariera Andrzeja Chyry czy jeszcze późniejsza Mariana Dziędziela. Czy wkrótce ta maksyma dotyczyć będzie także aktorek? Zwłaszcza że właśnie magiczną – do niedawna – granicę 40 lat przekraczają czołowe aktorki swojego pokolenia: Magdalena Cielecka i Maja Ostaszewska. Piękne, utalentowane, aktywne i dojrzałe.

Danuta Stenka: Nadzieję daje mi teatr

Kompletna cisza jest u mnie, jeśli chodzi o kino. Albo drobiazgi, epizody, albo rzeczy, które rysują się w miarę ciekawie, ale nie dochodzą do skutku, głównie z braku pieniędzy. Kiedy oglądam amerykańskie produkcje z dojrzałymi aktorkami w dużych rolach, to widzę rzeczy interesujące dla każdego widza, dobrze napisane, świetnie zagrane, na które ludzie chodzą. U nas tego nie ma. Nie chodzi tylko o mnie. Kinga Preis – wielka aktorka, a gra role drugoplanowe. Co z Krystyną Jandą, co z Joanną Szczepkowską? W polskim kinie ten przedział wiekowy nie istnieje, nikt nie ma pomysłu na dojrzałe kobiety. Żal mi tego potencjału. Nasi koledzy, dojrzewając jako mężczyźni, jako ludzie i jako aktorzy, mają szansę ten proces pokazać, spożytkować na rzecz roli. Aktorki natomiast – bardzo rzadko. Nawet ostatnie filmy z najciekawszymi rolami dla dojrzałych aktorek: „W ciemności”, „Sala samobójców” i „Róża” są w istocie historiami mężczyzn, obok których toczą się, trochę z boku, mniejsze, skromniejsze opowieści kobiet.

Od kina niczego się już raczej nie spodziewam. Nadzieję daje mi teatr. W kwietniu premierę będzie miała w Teatrze Narodowym „Oresteja” w reż. Mai Kleczewskiej, gdzie gram Klitajmestrę. Potem zaczynam próby do współczesnej sztuki „Enlightement” Shelagh Stephenson w reż. Redbada Klijnstry w warszawskim Teatrze Syrena, premiera w czerwcu. W czerwcu też zaczynam próby w Teatrze Narodowym do „Królowej Margot” w reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego, gdzie mam zagrać Katarzynę Medycejską.

Polityka 10.2012 (2849) z dnia 07.03.2012; Kultura; s. 72
Oryginalny tytuł tekstu: "Dojrzałość w (s)cenie?"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną