Wiadomo, gdzie można spotkać legendarnego krytyka Henryka Berezę. W Czytelniku, koło południa. Siedzi przy stoliku obok filaru, w tle ma wielkie zdjęcie Gustawa Holoubka (który siadywał przy tym stoliku). Grono się zmienia: Janusz Głowacki, Kazimierz Kutz, ksiądz Andrzej Luter. Bez przerwy ktoś przysiada się na moment i przynosi plotki z miasta. Życie kulturalne Warszawy, jeśli gdzieś się w ogóle toczy, to właśnie w Czytelniku. Pierwszy na obiad przychodzi Tadeusz Konwicki i szybko znika. Aktorka Magdalena Zawadzka zajmuje stolik pod zdjęciem męża. Z każdą chwilą gwar narasta, a o godz. 13 osiąga apogeum. Do tego stopnia, że głos Henryka Berezy z trudem przebija się przez nazwy potraw gromko ogłaszanych przez panią Justynę, następczynię pani Jadzi.
Justyna Sobolewska: – Mówił pan niedawno, że całe pana życie to literatura.
Henryk Bereza: – Literatura jest wszystkim. Jestem całkowicie ukształtowany przez pewne odmiany polszczyzny – te bliższe języków mówionych, a potem przez literaturę. Początkowo o całkowicie różnym charakterze. Sienkiewicza trudno uznać za pisarza dla dzieci, ale dla mnie Sienkiewicz tylko wtedy był interesujący i całego go w dzieciństwie przeczytałem. Wcześniej czytałem literaturę całkowicie bezwartościową, ze względu na dostępność, bo to można było kupować za grosze, nazywano je powieściami groszowymi lub zeszytowymi. „Trędowata” była tak niesłychanie popularną powieścią, że widziałem egzemplarze ręcznie przepisywane. Czytałem też przygodowe, chłopięce powieści, np. „Przygody Tarzana”. Miałem już intuicyjną wiedzę, czym to jest w sensie literackim, i nawet by mi do głowy nie przyszło porównywać takie książki choćby z Sienkiewiczem.
Literatura może być prawdziwym życiem?