Krzysztof Warlikowski pokazuje kolejny już swój spektakl – „Opowieści afrykańskie” z Nowego Teatru w Warszawie – w najważniejszych teatrach Europy. Tygodniowe pokazy w paryskim Théâtre de Chaillot zapełniały widownię i zebrały świetne recenzje. W kwietniu ten sam reżyser odbierze w Moskwie prestiżową Złotą Maskę za wcześniejszą produkcję – „(A)pollonię”, uznaną za najlepszy spektakl zagraniczny prezentowany w Rosji w ubiegłym roku.
Warlikowski, Krystian Lupa i Grzegorz Jarzyna to reżyserzy znani na całym świecie: ich polskie produkcje zapraszane są na największe festiwale, współprodukowane przez najważniejsze teatry, oni sami reżyserują gościnnie za granicą. Powoli dołącza do nich Jan Klata, który właśnie zrealizował trzeci spektakl w niemieckim Bochum.
Polski teatr artystyczny jest cenionym na świecie zjawiskiem, tymczasem w Polsce po raz kolejny po 1989 r. chwieją się jego podstawy – system oparty na stałych zespołach artystycznych finansowanych z publicznych środków. Wzrastają oczekiwania, że zacznie sam na siebie zarabiać i odciąży budżet. Wina leży po każdej ze stron – od urzędników, przez artystów, po widzów.
Urzędnicy: teatr to przedsiębiorstwo
Złośliwi lubią powtarzać, że publiczny teatr pozostaje – od 1989 r. – ostatnim niezreformowanym sektorem gospodarki. Każda z kilku reform, łącznie z ubiegłoroczną nowelizacją ustawy o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej, była połowiczna, raczej konserwowała system, niż cokolwiek zmieniała. A system jest przestarzały i niewydolny. Już w 1989 r. jasne było, że wolnego kraju nie stać na utrzymanie takiej samej liczby scen, jaka istniała w niezainteresowanym wskaźnikami ekonomicznymi PRL. Jednak od tego czasu do dziś zamknięto tylko dwa teatry, z czego jeden czasowo.