Nikt nie chce być pisarzem, każdy chce być gwiazdą
Rozmowa z Dorotą Masłowską
Justyna Sobolewska: – Skończyła pani pisać powieść dla wydawnictwa Noir sur Blanc. Podobno do tej pory wszystkie początki powieści lądowały w koszu.
Dorota Masłowska: – Bo dotychczas pracowałam tą metodą: zaczynania i wyrzucania. I tę powieść też pewnie wyrzuciłabym tysiąc razy, ale nie mogłam ze względu na umowę z wydawnictwem. Tylko dzięki temu się udało, chociaż rwałam włosy z głowy. Mozół wynikł z tego, że po raz pierwszy stworzyłam książkę, która nie dzieje się w Polsce. Dopóki pisałam o tak zwanym tu i teraz, wystarczyło wyjść przed dom i wszystko do mnie mówiło, a teraz pracowałam ze światem skonstruowanym misternie z odłamków jakiejś innej rzeczywistości. Wszystko musiałam wymyślić, dosztukowywać kawałek po kawałku. Ambitne, ale bardzo pracochłonne. Ale to właśnie ze zmęczenia sprawą polską wziął mi się temat kompletnie wyabstrahowany; potrzebowałam wycieczki, wyprawy. To luksusowa sytuacja, że można sobie za pomocą wyobraźni spędzić polską zimę we własnoręcznie skonstruowanych światach.
A język? Skoro to nie o Polsce?
Tak jak wcześniej – był podstawowym budulcem. Przyniósł świat i bohaterów. Ale może będę mówić o tym jesienią, kiedy wyjdzie książka. Powiem tylko, że zainspirowały mnie moje różne doświadczenia z tłumaczeniami, z nieprzekładalnością mojej prozy. Ona cała polega na języku i zawsze zastanawiam się, co właściwie udaje się z niej ocalić tłumaczom, może humor?
Czasem myślę, że ten egzotyczny język polski w ogóle może zniknąć.
Jako język efemeryczny, giętki może być bardziej podatny na odkształcenia niż taki na przykład niemiecki, bardzo ścisły i uporządkowany.