Kiedy w 1948 r. zagrał w „Ladacznicy z zasadami” Sartre’a, krytyk zmuszony był przyznać: „mimo pociągającej powierzchowności potrafił nawet zewnętrznie być odrażający”. Z tą „pociągającą powierzchownością” przez lata miał niemałe kłopoty. Jest powtarzana w różnych wersjach anegdota o tym, jak w czasach socrealizmu Łapicki spotkał się przy jakiejś okazji z aktorem radzieckim, również wyróżniającym się niepospolitą aparycją. Ten popatrzywszy na polskiego kolegę, miał się wyrazić z nieskrywanym współczuciem: „To ty toże igrajesz szpionow?” – Ty też grasz szpiegów? (Notabene tę właśnie anegdotę przypomniał mi sam Pan Andrzej, którego zaledwie dwa tygodnie temu spotkałem w nadmorskiej Juracie).
Na taką twarz w powojennym socjalistycznym kinie nie było raczej zapotrzebowania. Faktycznie, odtwarzał więc Łapicki szpiegów, dywersantów, dziennikarzy podejrzanej konduity (jak w „Naprawdę wczoraj”), bez najmniejszych szans na większą rolę przodownika pracy. Więcej możliwości dawały błahe na ogół komedie, w których grał z wdziękiem, ale bez specjalnego zaangażowania. Telewizje w porze letniej przypominają czasem „Lekarstwo na miłość”, gdzie występował z Kaliną Jędrusik. Tworzyli świetną parę. O swych partnerkach filmowych potrafił Łapicki pięknie opowiadać, czego dowód mamy w ostatnim bodaj wywiadzie, opublikowanym na łamach „Filmowego magazynu do czytania”. „To jest dziedzina, w której miałem dobre wyniki” – podsumowuje, mając na myśli nie tylko sytuacje na planie filmowym.
Przez pół drwiąco, przez pół serio
Swój tom wspomnień zatytułował „Po pierwsze, zachować dystans”.