Sierpień to dla Polaków bezpieczna pora. Od rocznicy powstania warszawskiego do rocznicy podpisania porozumień gdańskich, a w samym środku miesiąca jeszcze przypomnienie cudu nad Wisłą. Trzy do zera dla nas w zmaganiach z historią, choć ten pierwszy punkt przyznajemy sobie bardziej za postawę i ofiarę niż za końcowy rezultat. Tak czy inaczej, w żadnym innym miesiącu nie usłyszymy tylu pięknych słów o naszym bohaterstwie, umiłowaniu wolności i patriotyzmie. Miło posłuchać. Tylko co ten wyidealizowany portret Polaka bohatera ma wspólnego z dzisiejszym mieszkańcem III RP? Czy naprawdę mamy powody, by niezmiennie czuć się spadkobiercami, kontynuatorami, późnymi wnukami, którzy przejęli w wianie ten sam kanon wartości?
Wątpliwość nie dotyczy jednak tylko postaw patriotycznych, które w czasach błogiego pokoju trudno zweryfikować, ale w ogóle współczesnego „Polaków portretu własnego”, w którym wszyscy i każdy z osobna mógłby się rozpoznać. Dwadzieścia parę lat nowej Polski minęło, a my wciąż mamy poważne kłopoty z samooceną. Wcześniej wszystko było jakoś określone i ponazywane, i ów opis mniej więcej wydawał się adekwatny do rzeczywistości. Teraz w obiegu publicznym wciąż mamy mnóstwo przymiotników oceniających, które znaczą już co innego niż dawniej albo nie znaczą już zgoła nic. Może też z tego powodu nasze dyskusje na poważne tematy wypadają tak żenująco? Nic dziwnego zatem, że nie potrafią się dogadać nasze partie prawicowe, wcale nie tak bardzo różniące się od lewicowych, z lewicowymi, które nie we wszystkim różnią się od prawicowych. To też nasza specyfika.
Paradoksalnie pewną rację mogą mieć obie strony sporu o kanon polskości, gdyż – jak się okazuje – coraz trudniej dzisiaj nasze postawy i zachowania domknąć w jednoznacznych, mocnych i wyrazistych określeniach, a na takie jest właśnie, zwłaszcza w mediach, zapotrzebowanie.