Zwycięstwo „Piety” Kim Ki-duka na zakończonym w niedzielę weneckim festiwalu z jednej strony było zaskoczeniem, ponieważ film nie był wymieniany wśród faworytów, z drugiej zaś trudno o werdykt, który lepiej podsumowałby tegoroczny konkurs. Grand Prix dostał obraz, który już w tytule nawiązuje do ikonografii katolickiej – figury Matki Boskiej trzymającej na kolanach martwego Chrystusa. Religia zaś, zwłaszcza chrześcijańska, była w tym roku na Lido tematem pojawiającym się w wielu filmach. Kim Ki-duk też odwołuje się zresztą w „Piecie” do wartości katolickich: miłosierdzia, potrzeby przebaczenia.
Historia osieroconego w dzieciństwie chłopaka, w którego drzwiach pewnego dnia staje kobieta podająca się za jego matkę, szybko przeradza się jednak w typowy dla Korei Południowej gatunek, czyli kino zemsty spod znaku Park Chan-wooka, twórcy „Old Boya”. Co najprawdopodobniej spodobało się najbardziej przewodniczącemu jury Michaelowi Mannowi, specjaliście od gatunkowych produkcji („Informator”, „Wrogowie publiczni”).
Niestety, większość prezentowanych filmów utknęła w pół drogi między ciekawym pomysłem a bezradnością wobec jego rozwinięcia. To przypadek zwycięskiej „Piety”, ale także długo oczekiwanego „Passion” Briana De Palmy, oraz obrazów mniej znanych twórców: włoskiego „Un Giorno Speciale” Franceski Comencini czy belgijskiego „La Cinquième Saison” Jessiki Woodworth i Petera Brosensa. Z kolei ceniony amerykański reżyser Terence Malick pokazał „To the Wonder”, w którym już nawet nie tyle opowiada o Bogu, jak to robił dotychczas, lecz jakby występuje z jego pozycji, wygłaszając z offu kazanie o miłości i zdradzie.