Jarek Szubrycht: – W nowej książce „Epitafium na śmierć rock’n’rolla” twierdzi pan, że „pocisk wystrzelony z armaty rock’n’rolla 50 lat temu w Gdańsku”, choć szybował długo i pięknie, już opadł na ziemię. Że to już koniec.
Franciszek Walicki: – Tak myślę. Ale wbrew pozorom „Epitafium...” to nie jest książka o umieraniu, to pochwała rock’n’rolla, który był nie tylko zjawiskiem muzycznym, ale także przesłaniem kilku niegłupich pokoleń. Poza tym na festiwalu w Jarocinie odpalony został kolejny pocisk z napisem „rock” – i tu już się zaczęła pana muzyka.
Naprawdę musimy to rozdzielać? Przecież Jarocin to dzieci Niemena, SBB i Nalepy. Może niesforne, rozbrykane – jak to dzieci – ale jednak krew z krwi!
No tak, tylko widzi pan, rock’n’roll był symbolem niezależności, odrębności, swobody. Miał własne obrzędy, obyczaje, modę, stworzył całą kulturę. Gdzie to wszystko dzisiaj jest? Współczesna muzyka nie ustanawia już nowych kanonów kulturowych. No, może punk miał taką siłę, rap też w pewnym stopniu, ale to wszystko. Mam nadzieję, że moja książka pozwoli zrozumieć tym, którym nazwiska prekursorów rock’n’rolla kojarzą się z dinozaurami, że ich muzyka powstała właśnie za sprawą tych odległych widm przeszłości. Czesław Niemen, Niebiesko-Czarni czy Breakout robili to na długo przed ich urodzeniem. Muzyka współczesna ma chyba z 15 różnych nazw, ale za to nie ma z kim walczyć. Cenzura? Proszę bardzo – róbcie, co chcecie!
Pana cenzura bardzo nękała?
W 1970 r. założyłem pismo muzyczne „Musicorama”. Było bardzo ładne od strony graficznej, o co zadbał Jerzy Krechowicz, wówczas jeszcze student, który wydał mi się bardzo zdolny (później został rektorem Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku).