Jarek Szubrycht: Radziłeś sobie nieźle już wcześniej, ale czy pamiętasz moment, w którym zdałeś sobie sprawę z tego, że to naprawdę się dzieje, że masz przebój o globalnym zasięgu?
Gotye: Sam nie wiem, to się nie stało w ciągu jednej nocy. Kilka miesięcy po wrzuceniu „Somebody That I Used To Know” do serwisu YouTube licznik odwiedzin dotarł do miliona odsłon i zdałem sobie sprawę z tego, że będę mógł wydać płytę „Making Mirrors” na całym świecie, we wszystkich tych krajach, do których nigdy wcześniej moja muzyka nie dotarła. Byłem bardzo podekscytowany! Ale pierwsze sygnały, że dzieje się coś dobrego, odebrałem już wcześniej, kiedy australijska stacja radiowa nadająca muzykę alternatywną, okrzyknęła „Making Mirrors” płytą tygodnia. To była dla mnie wielka chwila.
Polskie radiostacje też polubiły twoje piosenki, ale szaloną popularność „Somebody That I Used To Know” zawdzięcza przede wszystkim internetowi. Ludzie wklejali twoją piosenkę na swoje profile na Facebooku, polecali ją znajomym… Jak myślisz, dlaczego? Teledysk nie spełnia warunków idealnego sieciowego virala. Nie ma w nim seksu, przemocy, fajerwerków humoru, ani nawet kotków.
Sam nie wiem. Chyba udało mi się osiągnąć kruchą równowagę pomiędzy chwytliwą melodią, która okazała się na tyle uniwersalna, że zadziałała pod każdą szerokością geograficzną z na tyle charakterystycznym wideo, że ludzie zapragnęli się nim dzielić ze swoimi przyjaciółmi.
Kiedy „Somebody...” dotarło na szczyty polskich list przebojów, młodzi protestowali na ulicach przeciwko ACTA, a muzycy skarżyli się, że internet niszczy im kariery.