Przez ostatnich kilkanaście miesięcy najlepszych muzyków jazzowych młodego pokolenia można było znaleźć w miejscach dość nietypowych. Marcin Masecki zagrał na festiwalu Nostalgia, a potem wydał na płycie swoją – równie nietypową – interpretację „Sztuki fugi” Bacha. Wykonywał też sonaty Scarlattiego. Wacław Zimpel skomponował i wykonał – wspólnie z gośćmi z zagranicy – poruszającą muzykę do wierszy Krystyny Miłobędzkiej, zawieszoną ponad gatunkowymi podziałami, czerpiącą zarówno z jazzu, jak i muzyki współczesnej czy wreszcie japońskiej tradycji. Wszystko na zamówienie teatralnego (przede wszystkim) Malta Festival. Rewelacyjny Hubert Zemler, zamiast na kolejnym festiwalu jazzowym, występował na krakowskim Unsoundzie, poświęconym głównie nurtom elektronicznym. W dodatku jego perkusyjny koncert solo stał się jednym z goręcej komentowanych momentów całej imprezy.
Możemy do tego dodać ich starszego kolegę Mikołaja Trzaskę we wzruszającym koncercie kwartetu klarnetowego Ircha na krakowskim Festiwalu Kultury Żydowskiej (z Zimplem w składzie) albo grającego muzykę z „Róży” w trakcie katowickiego Off Festivalu. I wreszcie grupę Levity, oklaskiwaną na tej samej imprezie. Zaczynali jako dość tradycyjne trio jazzowe, dziś są kolejnym łącznikiem między jazzem a sceną alternatywną.
Ucieczka w surfing
Zjawisko nie jest nowe. Właściwie ma już około 20 lat – tyle, co scena yassowa skupiona wokół Miłości, Mazzoll&Arhythmic Perfection, Trytonów, a potem Łoskotu. Oni wszyscy tworzyli środowisko pogranicza, które skupiało muzyków zawiedzionych zachowaniem krajowego establishmentu w jazzie i przyciągało publiczność ambitnego rocka czy nowej fali. Animowało też nowe kluby, nowe festiwale. Rzecznikiem ruchu i pomysłodawcą pojęcia (sięgającego do amerykańskich źródeł jazzu) był Ryszard „Tymon” Tymański, część składów stanowili kompletni amatorzy, ludzie bez jazzowego – a czasem i muzycznego w ogóle – wykształcenia, nie wszyscy traktowali więc yass poważnie.
Uwiarygodnił to zjawisko niespodziewanie trębacz Lester Bowie z Art Ensemble Of Chicago, który stał się podporą i guru dla yassowców w połowie lat 90. Bo jako idea bardzo swobodnego, odartego z konwencji myślenia o jazzie, yass był doskonale zbieżny z tym, co od lat działo się wokół tego nurtu na Zachodzie.
Może dlatego do dziś muzycy z okolic yassu świetnie dogadują się z gwiazdami z zagranicy. Leszek Możdżer, pianista Miłości, nagrywa od lat w międzynarodowym towarzystwie. Wojtka Mazolewskiego zaprosił do współpracy amerykański trębacz Dennis Gonzalez. Mikołaj Trzaska, który – jeśli chodzi o awangardę jazzową ostatnich lat – dotarł chyba najdalej z naszych, grywa z Peterem Brötzmannem, Joe McPheem i Kenem Vandermarkiem. W tej części Europy stał się dla nich równorzędnym partnerem i instytucją. Podobnie jak ostatnio Wacław Zimpel, poznański klarnecista, który pracował z Vandermarkiem i Timem Daisym, prowadzi też międzynarodową formację Undivided z legendą pianistyki Bobbym Few, perkusistą Klausem Kugelem i klarnecistą Perrym Robinsonem.
Zimpel, podobnie jak Trzaska czy świetny gitarzysta Raphael Rogiński, częściej pojawia się ostatnio na polskich scenach przy okazji projektów poświęconych muzyce żydowskiej niż stricte jazzowych. Prezentują zaskakującą wizję religijnej muzyki surf (Rogiński w swojej grupie Alte Zachen), wariacje na temat folkloru Żydów z Jemenu (Zimpel z Rogińskim i zagraniczni goście) czy wreszcie utwory inspirowane prastarymi tradycjami judaizmu (kwartet Ircha kierowany przez Trzaskę, z Zimplem w składzie). Niegdyś muzyka klezmerska w Ameryce odnalazła inspirację w jazzie i bluesie. Dziś w Polsce jest odwrotnie – to różne wątki szeroko rozumianej muzyki żydowskiej stały się jedną z najpoważniejszych sił napędowych dla środowiska jazzowego.
W tej dziedzinie liczymy się przynajmniej w skali światowej – kolejne imprezy z zagranicznymi gwiazdami pokazują, że to na naszym podwórku rodzą się w muzyce żydowskiej pomysły przynoszące nową jakość. Przypomina o tym również niedawna premiera płyty Bester Quartet (dawniej: The Cracow Klezmer Band) w barwach nowojorskiej wytwórni Tzadik.
Ucieczka w niszę
Polski jazz doczekał się w 2012 r. kilku szerszych prezentacji na świecie. W ramach cyklu Take Five: Europe chwaliliśmy się w Londynie saksofonistą Maciejem Obarą i kontrabasistą Maciejem Garbowskim. W Korei promowaliśmy kwartety Obary i Tomasza Stańki. Oprócz tego dominowało środowisko Lado ABC – warszawskiej wytwórni płytowej, lawirującej między muzyką jazzową improwizowaną a alternatywnym rockiem. Do Edynburga wysłaliśmy Cukunft, Profesjonalizm i Alte Zachen, a odbywający się pod koniec listopada w Londynie festiwal Jazz and Experimental Music from Poland zaprosił m.in. Maseckiego i Zemlera. Przegląd w Kopenhadze, organizowany przy okazji tamtejszego wielkiego Copenhagen Jazz Festival (w ramach projektu „Jazz po polsku”), zaprezentował m.in. Leszka Możdżera, Levity oraz The Light i Hera – dwie formacje, w których grywa Wacław Zimpel. Ten ostatni – poza znanym tam już nieźle Możdżerem – doczekał się zresztą najmocniejszych słów uznania ze strony miejscowej prasy. Zestaw eksportowych wykonawców pokazuje układ sił lepiej niż jakiekolwiek krajowe zestawienia.
A środowisko Lado ABC jest tylko jednym z sygnałów bardzo swobodnego dziś przepływu pomysłów i muzyków między sceną jazzową a alternatywną. W Kopenhadze grały dwie formacje, które do grania jazzu przeszły z rockowymi doświadczeniami: Niechęć i Jazzpospolita. To kontynuacja tego samego zjawiska, którego początek sygnalizował zespół Contemporary Noise już kilka lat temu. Jazz z jego historią i specyficznym instrumentarium jest ciągle atrakcyjny i nośny dla młodych wykonawców, ale wchodzenie do środowiska jazzowego i utożsamianie się z jazzem – już niekoniecznie. Zespoły takie, jak amerykański Tortoise czy norweski Jaga Jazzist, wytworzyły niszę dla artystów, którzy chcą elementów jazzu w swojej muzyce, ale zarazem wolą pozostać w kręgu festiwali rockowych i nie dbają o jazzowe laury.
Pod tym względem zresztą Polska jest blisko światowych tendencji. Saksofonistka Matana Roberts – jedna z najoryginalniejszych postaci w dzisiejszym jazzie – płyty nagrywa dla wyspecjalizowanej w alternatywnej muzyce rockowej wytwórni Constellation. Podobnie jak inny muzyk o niebywałych umiejętnościach Colin Stetson – ten zresztą często wybiera towarzystwo sceny alternatywnej, jako muzyk sesyjny występując u boku rockowych zespołów. Peter Evans, wybitny improwizator, trębacz młodego pokolenia, pokazuje się – podobnie jak nasi muzycy z Lado ABC – jednocześnie w kontekstach muzyki poważnej (Bach) i alternatywnej, grywa też muzykę współczesną. Współpracuje zresztą z tymi samymi muzykami co Zimpel (Klaus Kugel, Perry Robinson).
Próżno ich szukać na czele ankiet „Down Beatu” i jazzowych list bestsellerów, ale w niejazzowej prasie zbierają świetne recenzje. Jazz hipsterskim nurtem był wprawdzie w latach 40. i 50., ale teraz to szeroko pojmowana scena alternatywna narzuca mniej ograniczeń. Etykietki okazują się tu w ogóle niepotrzebne. Samo pojęcie muzyki alternatywnej jest jak worek – zbiera wszystkich, w szczególności indywidualistów, którzy nie pasują do szablonu, albo dezerterów z poszczególnych muzycznych konwencji.
Ucieczka w poważkę
Z tym niedopasowaniem problemów jest co niemiara. Weźmy Maseckiego. Kiedy siedem lat temu zdobywał złoty medal na Międzynarodowym Konkursie Muzyków Jazzowych w Moskwie, wydawał się jeszcze bardziej jazzmanem niż kimkolwiek innym. Ale od tamtego momentu jego kariera to właściwie kilka różnych ścieżek, przebiegających hen, daleko od jazzowego mainstreamu. W tym roku, poza wykonywaniem muzyki dawnej, prowadził na scenie Warszawską Orkiestrę Rozrywkową, ciekawy big-band, który jednak nie na darmo samą nazwą dystansuje się do jazzu. Ani jego chwalone nagrania z formacją Paristetris, ani płyty solowe nie pasują do jazzowej szuflady. Z kolei album sekstetu Profesjonalizm „Chopin Chopin Chopin” – wbrew tytułowi najbliższy nie tylko czystej formie jazzowej, ale przy okazji polskiej tradycji gatunku – w środowisku się nie spodobał. O ile oczywiście miernikiem środowiskowego poklasku mogą być jazzowe Fryderyki. Tu Masecki zdobył zaledwie nominację w kategorii kompozytor/aranżer roku. I dopiero w tym roku.
Gdyby bowiem spróbować znaleźć najprostszy klucz dla opisywanej wyżej grupy artystów, byłaby nim nieobecność na Fryderykach. Trzaska ma w dorobku jedną nominację – 13 lat temu. Zimpel, Zemler, Rogiński czy nawet grupa Levity pozostają, z punktu widzenia nagrody, niewidzialni. Macio Moretti – lider środowiska Lado, a przy tym świetnie rozwijający się perkusista – ma aż trzy Fryderyki, ale nie za muzykę, tylko jako twórca okładek albumów Heya i Nosowskiej. O tym, że nagrody jazzowe nie oddają charakteru tej muzyki w Polsce, pisano już wielokrotnie przez ostatnie lata. W tym czasie skład Rady Akademii Fonograficznej zmienił się kilka razy, ale całe pole zjawisk, o których mowa, nie doczekało się odnotowania.
Zagraniczne sukcesy odnosi oczywiście także muzyka bliższa jazzowego mainstreamu. W prestiżowym katalogu niemieckiej firmy Act ukazały się w tym roku dwie polskie płyty. „Live at the A-Trane”, fortepianowy duet Leszka Możdżera, nagrany w 2008 r. ze zmarłym niedawno amerykańskim weteranem Walterem Norrisem. A przede wszystkim „Imaginary Room” 26-letniego Adama Bałdycha z jego złożonym ze skandynawskich muzyków zespołem The Baltic Gang. W grze obu tych muzyków – mających zresztą epizod współpracy ze sobą – słychać tradycyjnie już utożsamiany z polskim jazzem słowiański romantyzm. Obaj też wybrali działania międzynarodowe, co też wydaje się formą ucieczki od słabo zorganizowanego i skłóconego polskiego środowiska. W dodatku, jeśli prześledzimy ich ścieżki, zauważymy, że mają dużo wspólnego z całą wymienioną na wstępie trójką (Masecki, Zemler, Zimpel). Odebrali wykształcenie klasyczne albo przynajmniej otarli się o świat muzyki poważnej.
Diagnozy są dwie. Pozytywna: mamy grono wyjątkowo elastycznych muzyków z okolic jazzu, jakich nie ma nigdzie indziej. I mniej krzepiąca: może to jakiś złośliwy komentarz do rzeczywistości, że jazz coraz częściej kojarzy się z muzyką dawną?