Rodzice posyłają dzieci do szkoły muzycznej z różnych powodów. Czasem dla zaspokojenia własnych niespełnionych ambicji. Czasem sami zauważyli lub ktoś zwrócił im uwagę, że dziecko wykazuje zdolności. Ale coraz częściej też chcą nauki muzyki dla dziecka niekoniecznie z myślą, by uprawiało ją w przyszłości zawodowo. Bywa, że szukają mu po prostu dodatkowego zajęcia, a muzyka uważana jest za zajęcie szlachetne. Stosunkowo nowym motywem jest rozpowszechniane coraz szerzej, również przez media, przekonanie, że nauka muzyki pomaga w ogólnym rozwoju człowieka.
W szkole podstawowej wszystko się rozstrzyga. Oczywiście nie każdy uczeń, ukończywszy ją, pójdzie dalej tą drogą (niektórzy też przerwą naukę wcześniej). Pytanie tylko, czy nie wyjdą z niej zniechęceni do muzyki w ogóle? A tak, niestety, zdarza się wcale nierzadko.
Po co są szkoły muzyczne? Czy mają kształcić na wirtuozów, czy rozbudzać miłość do muzyki? Stary model szkoły nieraz w tym ostatnim przeszkadza. Nie da się zajmować muzyką zawodowo bez kochania jej; jeśli dzieje się inaczej, jest to ze szkodą zarówno dla muzyki, jak i dla osoby ją uprawiającej.
Polskie szkolnictwo muzyczne sięga tradycjami Józefa Elsnera, nauczyciela Chopina, który stworzył w Warszawie w pierwszej połowie XIX w. system trójstopniowy: Szkołę Muzyki Elementarnej, Konserwatorium i Szkołę Główną Muzyki. W Polsce międzywojennej jednym z wielkich reformatorów w tej dziedzinie był Karol Szymanowski. Po II wojnie światowej system został praktycznie zbudowany od podstaw i wciąż się rozszerza. Dziś jest w kraju dwa razy więcej szkół muzycznych (wszystkich stopni) niż w latach 50.
Ekspert czy partner
Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, dostrzegając mankamenty, przymierza się do reformy szkolnictwa artystycznego (wśród szkół artystycznych najwięcej w Polsce jest właśnie muzycznych).